Szwajcaria
Szwajcaria
Wycieczka objazdowa z Rainbow: Szwajcaria – Grand Tour – Comfort
3 – 9 czerwca 2023
Moja podróż do Szwajcarii miała się rozpocząć o 3:00 w nocy, wyjazdem autokaru z Dworca PKS Warszawa Zachodnia. O 3:06 obudził mnie telefon. Miła pani zapytała:
- „Panie Pawle, dzwonię z Rainbow. Czy jest Pan w autokarze?”
Nie byłem. Byłem w łóżku. Smacznie spałem święcie przekonany że moja podróż zaczyna się następnego dnia i mam jeszcze cały dzień na pakowanie i zakupy.
Pani z Rainbow powiedziała jednak, że nie wszystko stracone. Wystarczy, że się dostanę np. do Katowic, by zdążyć na przesiadkę do autokaru. Oczywiście warunek był taki, że muszę się dostać do Katowic wcześniej niż autokar. Wyjąłem więc z szafy walizkę, wrzuciłem do niej wszystko co uznałem za potrzebne i czym prędzej udałem się na dworzec PKP by pociągiem pojechać do Katowic.
Dzień 1 – Przejazd przez Czechy i Austrię
Z Katowic autokar Rainbow zabrał mnie do miejsca przesiadkowego w Woszczycach. Tam też wsiadłem już do właściwego autokaru. W autokarze mile mnie zaskoczyły dwie sprawy. Pierwsza to obecność gniazdek przy każdej parze foteli. Druga to fakt, że w autokarze było sporo miejsc wolnych i miałem do dyspozycji dwa fotele co zdecydowanie wpłynęło na komfort jazdy. Wyruszyliśmy z Woszczyc kilka minut po 11 i w Polsce czekał nas już tylko jeden postój przed Cieszynem a potem długa przez Czechy, Austrię i kawałek Niemiec. Zdecydowana większość trasy to malowniczy krajobraz zielonych pagórków.
Na nocleg w okolice Insbruka dojechaliśmy chwilę po 23:00. Standard hotelu był wystarczający by się w miarę komfortowo umyć i wyspać po długiej podróży.
Dzień 2 – Sankt Gallen, Wodospady na Renie i Stein am Rhein
Drugiego dnia, po śniadaniu, o godzinie 9:00 ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę Szwajcarii.
Pierwszym punktem tego dnia było miasto Sankt Gallen. Przeszliśmy się chwilę po mieście, weszliśmy do katedry i… biblioteki. I ta mnie zaskoczyła. Bo to taka biblioteka-muzeum. Jedno pomieszczenie z drewnianymi regałami na książki pod ścianami ale jak tylko wszedłem to poczułem się jakbym się przeniósł w czasie albo do jakiejś lokacji fantasy. Oprócz dwupoziomowych regałów z książkami na środku stał ogromny globus z XVI wieku. Bajka.
40 minut czasu wolnego na indywidualny spacer po mieście i ruszyliśmy w stronę kolejnej atrakcji, wodospadów na Renie.
Wodospady były… duże. Może nie wysokie, ani nie jakoś bardzo szerokie, ale ilość i prędkość przepływającej wody zrobiła na mnie duże wrażenie. Zwłaszacza, że można było zejść ścieżką na tarasy widokowe z których do tych ogromnych mas wody było całkiem blisko. Prawie na wyciągnięcie ręki.
Jadąc dalej wzdłuż Renu dotarliśmy do niewielkiego, ale pięknego miasteczka Stein am Rhein. Tam po krótkim spacerze z pilotem była ponad godzina wolnego czasu lub obiadokolacja dla tych co ją wykupili.
Na nocleg dotarliśmy do hotelu pod Zurychem.
Dzień 3 – Lucerna, Pilatus i Fryburg
O 8:00 rano wyjechaliśmy do Lucerny. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się na nabrzeże i odbyliśmy godzinny rejs po Jeziorze czterech kantonów. Rejs był przyjemny, widoki atrakcyjne a sam statkiem komfortowy. Rejs po jeziorze to impreza fakultatywna i kosztowała 30 franków.
Następnie wznieśliśmy się na wyżyny… znaczy wjechaliśmy kolejką a nawet kolejkami na górę Pilatus. Pierwszy wjazd to kolejka liniwa Dragon Ride posiadająca małe, czteroosobowe wagoniki. Po kilku minutach jazdy przesiedliśmy się do większej kolejki, którą dojechaliśmy na szczyt. Choć pogoda nie była idealna to i tak widoki z góry robiły wrażenie. Mi osobiście do gustu najbardziej przypadła Ścieżka Smoka czyli wykute w zboczu góry korytarze. Są też punkty widokowe wznoszące się jeszcze trochę powyżej poziomu do którego dojeżdża kolejka. Miałem więc gdzie chodzić przez tę godzinę wolnego czasu, który tam dostaliśmy.
Następnie udaliśmy się do Fryburga gdzie weszliśmy do katedry i też dostaliśmy godzinę czasu na indywidualny spacer. Fryburg jest miastem dwujęzycznym. Po jednej stronie rzeki mówią po francusku a po drugiej po niemiecku.
Dzień 4 – Fabryka czekolady, wytwórnia serów Gruyer, Vevey, Montreux,
zamek Agile, Martigny.
Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na deser. Odwiedziliśmy fabrykę czekolady „Cailer” Nie było to jednak zwykłe zwiedzanie i oglądanie ludzi przy pracy. W fabryce nest przygotowana interesująca wystawa o historii czekolady począwszy od czasów Azteków. Najpierw windą przyozdobioną w azteckie symbole zjechaliśmy liętro niżej by następnie sala po sali podziwiać interaktywne prezentacje. Każdy dostał małe urządzenie w którym było słychać opowiadaną historię w wybranym języku. Niestety polskiego nie było. Po interaktywnej wystawie było jeszcze kilka pomieszczeń gdzie można było zobaczyć jak czekolada jest produkowana i co najważniejsze skosztować różnych wyrobów jak i samych ziaren kakao i orzechów. Oczywiście wszystkie wyroby można było zakupić w firmowym sklepie.
Od fabryki czekolady przejechaliśmy do wytwórni serów Gruyer. Tam też było zwiedzanie i była wystawa. Ale już nie tak interesująca i atrakcyjna jak w fabryce czekolady. Kilka plansz, klika pojemniczków z zapachem trawy i innych pozycji z menu krowy. Wydać też było kadzie i sery na różnym etapie produkcji. Do tego audioprzewodniki były w języku polskim.
Następnie ruszyliśmy do samego Gruyer. Niewielkiego klimatycznego miasteczka na wzgórzu. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się do restauracji na foundie. Ja nie jestem fanem śmier… znaczy aromatycznych serów i miałem pewne obawy co do foudie. Ale muszę przyznać, że to co dostaliśmy było całkiem smaczne, a czas spędzony na wspólnym posiłku bardzo miły. Polecam, choć jest to opcja dodatkowo płatna 20 franków.
Dalej pojechaliśmy do miejscowości Vavey gdzie spacerując wzdłuż wybrzeża Jeziora Genewakiego doszliśmy do pomnika Charliego Chaplina… i widelca.
W Montreux mieliśmy natomiast godzinę wolnego czasu na spacer i tu również spacerując wzdłuż wybrzeża można było dojść do pomnika. Tym razem to pomnik Frediego Merkurego. Nieopodal pomnika znajduje się market jednej z największych szwajcarskich sieci Migros.
Dalej pojechaliśmy do zamku Agile. Muszę przyznać, ze stan w jakim został zachowany zamek bardzo mi się podobał. W większości miejsc nie czułem się jakbym chodził po muzeum a po zamku takim po jakim chodzili wieki temu jego właściciele.
Na nocleg zajechaliśmy do Martigny Tam też wybrałem się na dłuższy spacer po mieście. Wszedłem też na okoliczną górkę z niewielkim zamkiem skąd miałem piękny widok na miasto i góry.
Dzień 5 – Zermatt, Gornergratt i pociągi.
Po przejechaniu autokarem około 100km przez dolinę Renu dotarliśmy do miejscowości Tuff skąd pociągiem udaliśmy się do Zermatt. Podróż trwała raptem kilkanaście minut, ale do Zermatt nie można wjechać autokarem. Nie można tam wjechać żadnym pojazdem z napędem spalinowym. Następnie przesiedliśmy się do pociągu kolei zębatej, która wwiozła nas na Gornergratt skąd rozpościerał się widok na najbardziej rozpoznawalny szczyt Szwajcarii, Materhorn. A widok ten był fantastyczny, czułem, że to jest to miejsce dla którego przyjechałem do Szwajcarii. I nie tylko sam Materhorn ale i inne okoliczne góry wyglądały fantastycznie. Wjazd był wart wydanych pieniędzy, a nie było ich mało bo to atrakcja fakultatywna płatna dodatkowo 95 franków. W tej cenie oprócz wjazdu kolejką zębatą na górę był też wirtualny lot paralotnią. W budynku na górze było pomieszczenie z podwieszonymi fotelami.
Usiadłem w tym fotelu, dostałem gogle wirtualnej rzeczywistości i chwyciłem za dwa uchwyty nade mną, takie jak do sterowania paralotnią. Do wyboru były dwa tryby. Panoramy, w którym przed oczami miałem rzeczywiste nagrania z lotów paralotnią w okolicach Gornergratt. Drugi tryb to tryb akcji gdzie zamiast prawdziwych nagrań była okolica w formie wirtualnej rzeczywistości. W tym trybie pociąganie za linki wpływało na kierunek lotu. W obu trybach można się było oczywiście rozglądać. Bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam.
Gdy już zjechaliśmy na dół, mieliśmy chwilę na spacer po Zermatt a następnie pojechaliśmy pociągiem do Visp.
Dzień 6 – Ascona, Bellinzona, Santis.
Po noclegu we Włoszech, z włoskim śniadaniem, wróciliśmy do Szwajcarii do miasta Ascona gdzie mieliśmy 45 minut na indywidualny spacer. Miasteczko we włoskim stylu z urokliwymi uliczkami i promenadą nad jeziorem.
Dalej ruszyliśmy do stolicy kantonu Bellinzony. Tam wjechaliśmy (windą) na jedną z twierdz. Można było na niej pochodzić po murach jak i wewnątrz nich. Następnie zeszliśmy do miasta i po krótkim czasie wolnym udaliśmy się do autokaru.
Ostatnim punktem programu był wjazd kolejką linową na Santis sam wjazd był interesujący. Samo zbiliżanie się wagonikiem do masywu górskiego robiło wrażenie. Widok z góry nie był już tak zachwycający. Nie był nawet w połowie tak piękny jak ten z Gornergratt. Tutaj Santis był najwyższym szczytem okolicy, więc by coś zobaczyć trzeba było patrzeć w dół, na doliny i mniejsze szczyty. Dodatkowo pogoda nie sprzyjała i widoczność była słaba.
Na nocleg przyjechaliśmy już do Austrii, do hotelu przy ośrodku narciarskim pod Insbrukiem.
Dzień 7 – Powrót do Polski
Dni minęły niewiadomo kiedy, ale były intensywne i bogate w piękne widoki. Sam dojazd i powrót przez Czechy i Austrię nie był bardzo męczący ale to jednak dwa z siedmiu dni wycieczki poświęcone tylko na jazdę autokarem. Trochę ich szkoda, ale sama Szwajcaria wynagrodziła mi trudy dotarcia do niej. Plan zwiedzania Szwajcarii oparty o Szwajcarski Grand Tour omijał główne miasta co pozwoliło mi cały czas cieszyć się pięknymi krajobrazami i urokiem małych miasteczek.