Zaznacz stronę
Skandynawia

Skandynawia

Skandynawia

 29 lipca – 10 sierpnia 2023

Znowu wyjazd zacząłem od telefonu z biura podróży. Tym razem zadzwonili do mnie pół godziny przed planowanym odjazdem i zapytali czy jestem już na dworcu. Byłem. Okazało się, że pozostałe 4 osoby jadące z Warszawy były już przy autokarze, więc gdy i ja do niego podszedłem to mogliśmy wyjechać nieco przed czasem. I dobrze…

Dzień 1 – Przejazd do Świnoujścia

Jadąc autostradą w stronę Łodzi trafiliśmy na korek w Bolimowie. I to taki spowodowany wypadkiem, więc wszyscy stali. Za chwilę, jakieś 100 metrów przed nami na autostradę wiejach wóz strażacki. Skorzystaliśmy więc z otwartej bramy i wyjechaliśmy z autostrady by przez wioski i lasy ominąć korek i wrócić na autostradę dobrze mi znanym zjazdem na Skierniewice. Prawie pustą drogą ruszyliśmy dalej. W międzyczasie w radiu padła informacja, że minięty przez nas odcinek drogi będzie zablokowany jeszcze co najmniej dwie godziny.

Po drodze zgarnęliśmy jeszcze osoby z Łodzi, Poznania i kilku innych miejsc. Do Świnoujścia dotarliśmy wieczorem. Tam zaokrętowaliśmy się na prom i ruszyliśmy na północ, do Szwecji.

Dzień 2 – Kopenhaga

Noc na promie minęła dobrze. Nie bujało i wbrew moim obawom nie spadłem z piętrowego łóżka. Po śniadaniu na promie zeszliśmy do naszego autokaru i ruszyliśmy w drogę. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów w Skandi w Szwecji wjechaliśmy na przeprawę mostowi tunelową łączącą szwedzkie Malmo z Duńską Kopenhagą. I to Kopenhaga była główną atrakcją tego dnia. Zwiedzaliśmy ją z lokalnym przewodnikiem podjeżdżając autokarem w różne miejsca a następnie spacerując.

Oczywiście „największa” atrakcja Kopenhagi jest… mała. Mała Syrenka bo o niej mowa to pomnik na skale przedstawiający postać wykreowaną przez Jana Christiana Andersena, który mieszkał w Kopenhadze. Udaliśmy się też na godzinny rejs łodzią po miejskich kanałach. Choć pogoda nie dopisała to udało się zobaczyć trochę miasta z tej perspektywy. Po rejsie mieliśmy godzinę wolnego czasu na indywidualne zwiedzanie a następnie ruszyliśmy w kierunku przeprawy promowej by wrócić do Szwecji.

Dzień 3 – Oslo, Holmenkollen, Skansen, 

Trzeciego dnia ruszyliśmy na północ, w stronę Norwegii i prosto do Oslo. Pierwszym punktem programu była skocznia narciarska Holmenkollen. Wjechaliśmy windą na górę skąd rozpościerał się widok na miasto. 

Następnie udaliśmy się na wyspę muzeów gdzie zwiedzaliśmy skansen i to właśnie to miejsce było pierwszym skansenem na świecie i od niego pochodzi nazwa skansen.

 

Kolejne muzeum na wyspie to muzeum startu „Fram”, tego na którym Amundsen dotarł pod biegun południowy. 

 

Następnie z lokalnym przewodnikiem zwiedziliśmy miasto i Park Frogner, będący jednocześnie muzeum rzeźb Gustawa Vigelanda, przedstawiające wszystkie stadia ludzkiego życia.

Dzień 4 – Lillehammer

Czwarty dzień zaczęliśmy od wizyty na skoczni narciarskiej w Lilehammer. Po kilku minutach na skoczni pojawili się też trenujący skoczkowie, co zdecydowanie uatrakcyjniło oglądanie samej skoczni.

Dzień 5 – Trondheim.

Dzień zaczęliśmy od wizyty w Trondheim. Najpierw spacer z pilotem a potem zwiedzanie katedry i ponad godzina wolnego czasu na cieszwnie się urokami miasta. Z Trondheim ruszyliśmy w długą drogę na północ. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko na chwilę przy wodospadzie. Na nocleg dotarliśmy do Mo i Rana.

Dzień 6 – Krąg polarny i Salstraumen

Dalej jedziemy na północ. Zatrzymaliśmy się na kręgu polarnym gdzie znajduje się Centrum Polarsirkelsenteret. W budynku znajdującym się na linii kręgu polarnego można oczywiście kupić pamiątki ale i obejrzeć w mini kinie film o kręgu polarnym. Dalej skręciliśmy do miejsca gdzie występuje Salstraumen, najsilniejszy prąd pływowy świata. Z mostu i jego okolic mogliśmy obserwować jak w cieśninie łączącej dwa fiordy tworzą się wiry wody. Następnie wróciliśmy do głównej drogi i naszej podróży na północ. Po drodze była niewielka przeprawa promowa i wieczorem dotarliśmy do Narwiku. Tam odwiedziliśmy cmentarz z mogiłami polskich żołnierzy i udaliśmy się na nocleg.

Dzień 7 – Øksfjordjøkelen

Dalej jedziemy na północ. Udaliśmy się do niewielkiej osady położonej nad fiordem Jokelfjord, skąd widoczny jest jęzor lodowca Øksfjordjøkelen. Szybką łodzią motorową podpłynęliśmy pod miejsce gdzie znajduje się jęzor lodowca. Widok robi wrażenie, zwłaszcza u samego podnóża gdzie do fiordu wpada wodospad świeżo roztopionego lodu. Na nocleg ruszyliśmy do Hammerfest. Najbardziej na północ wysuniętego europejskiego miasta. Po drodze krajobraz się zmienił. Wszechobecne dotąd lasy ustąpiły miejsca pustym przestrzeniom. Po drodze widzieliśmy kilka razy spacerujące lub odpoczywające renifery. Spacerowały nawet chodnikiem w samym Hammerfest. A po wyjściu z autokaru spotkaliśmy jesze dwa podjadające rośliny w przyhotelowym skwerku. Później spotkałem je jeszcze jak zrobiły sobie bufet w czyimś ogródku.

Dzień 8 – Przylądek Północny i Morze Arktyczne

Tak. Dalej jedziemy na północ. Ale to już ostatni raz, bo w południe docieramy na Przylądek Północny, najbardziej na północ wysunięty punkt kontynentalnej Europy. W centrum turystycznym oglądamy w kinie krótki film o Nordkapp. Oczywiście jest sklep z pamiątkami na na zewnątrz, na urwisku, pomnik w kształcie globusa.

Następnie udaliśmy się do jednej z wiosek rybackich na wyspie na Birdsafari: rejs łodzią po Morzu Arktycznym, na którym podziwialiśmy maskonury, głuptaki i bieliki.

Dzień 9 – Rovaniemi

Dotarliśmy do Finlandii. Tu pierwszym przystaniekiem było Siida – muzeum i skansen – przedstawiające naturę i kulturę Laponii i jej mieszkańców Samów. Dalej przez malowniczą fińską Laponię dotarliśmy do Rovaniemi. Tu też zatrzymaliśmy się na nocleg w wiosce samego Świętego Mikołaja. Nocowaliśmy w uroczych drewnianych domkach z choinkami na tarasie i sauną w łazience. 

Dzień 10 – Rovaniemi i wizyta u Mikołaja

Po noclegu w wiosce Mikołaja, wyspani i najedzeni udaliśmy się na wizytę do gospodarza. Mikołaj wyglądał jak Mikołaj, trochę z nami pogadał, trochę pożartował, zdjęć nie pozwolił robić a za te zrobione przez elfy kazał słono płacić, więc żadnych zdjęć nie mam. Za to nie było problemu by robić zdjęcia reniferom na wybiegu gdzie mogliśmy je nakarmić i pogłaskać. Choć za tę przyjemność elfy też sobie liczyły 5€, ale to zdecydowanie mniej niż 40€ za zdjęcie z Mikołajem. 

Po opuszczeniu mikołajowych włości ruszyliśmy dalej, w kierunku miasta Oulu i na nocleg nad jezioro Peurunka.

Dzień 11 – Lahti, Helsinki i Bałtycka Księżniczka.

Następnego dnia ruszyliśmy do stolicy Finlandii. Ale po drodze skręciliśmy do Lahtii by sobaczyć jeszcze jeden a w zasadzie dwa kompleksy skoczni narciarskich. Trzy stare drewniane skocznie, trzy nowe i jeszcze dwie malutkie. Przy najwyższej nowej skoczni nowego znaczenia nabiera stwierdzenie „skoczyć na basen” bo w sezonie letnim u podnórza skoczni znajduje się odkryty basen.

Helsinki, stolicę Finlandii najpierw zwiedzaliśmy z lokalnym przewodnikiem. Zobaczyliśmy reprezentacyjny Plac Senacki z budynkami Uniwersytetu, katedrę luterańską, pałac prezydencki, port jachtowy i słynny wykuty w Skale kościół Temppeliaukio. Mieliśmy też trochę czasu na samodzielne zwiedzanie.

Następnie udaliśmy się do Turku gdzie weszliśmy na prom „Baltic Princess” płynący do Sztokholmu. Na promie zjedliśmy wykwintną kolację podziwiając przez okna mijane liczne wysepki.

Dzień 12 – Sztokholm

I nadszedł ostatni dzień zwiedzania. Po śniadaniu na promie ruszyliśmy na zwiedzanie Sztokhomu. Tu również mieliśmy lokalnego przewodnika, który oprowadził nas po mieście. Przeszliśmy się brukowanymi uliczkami miasta, weszliśmy do ratusza gdzie co roku przyznawane są nagrody Nobla i zwiedziliśmy muzeum statku Vasa.

A potem to już tylko droga do Ystad, zaokrętowanie na nocny prom do Świnoujścia i długa jazda autokarem przez pół Polski. Tym razem bez dodatkowych atrakcji.

Szwajcaria

Szwajcaria

Szwajcaria

 3 – 9 czerwca 2023

Moja podróż do Szwajcarii miała się rozpocząć o 3:00 w nocy, wyjazdem autokaru z Dworca PKS Warszawa Zachodnia. O 3:06 obudził mnie telefon. Miła pani zapytała:

  • „Panie Pawle, dzwonię z Rainbow. Czy jest Pan w autokarze?”

Nie byłem. Byłem w łóżku. Smacznie spałem święcie przekonany że moja podróż zaczyna się następnego dnia i mam jeszcze cały dzień na pakowanie i zakupy.

Pani z Rainbow powiedziała jednak, że nie wszystko stracone. Wystarczy, że się dostanę np. do Katowic, by zdążyć na przesiadkę do autokaru. Oczywiście warunek był taki, że muszę się dostać do Katowic wcześniej niż autokar. Wyjąłem więc z szafy walizkę, wrzuciłem do niej wszystko co uznałem za potrzebne i czym prędzej udałem się na dworzec PKP by pociągiem pojechać do Katowic.

 

Dzień 1 – Przejazd przez Czechy i Austrię

Z Katowic autokar Rainbow zabrał mnie do miejsca przesiadkowego w Woszczycach. Tam też wsiadłem już do właściwego autokaru. W autokarze mile mnie zaskoczyły dwie sprawy. Pierwsza to obecność gniazdek przy każdej parze foteli. Druga to fakt, że w autokarze było sporo miejsc wolnych i miałem do dyspozycji dwa fotele co zdecydowanie wpłynęło na komfort jazdy. Wyruszyliśmy z Woszczyc kilka minut po 11 i w Polsce czekał nas już tylko jeden postój przed Cieszynem a potem długa przez Czechy, Austrię i kawałek Niemiec. Zdecydowana większość trasy to malowniczy krajobraz zielonych pagórków.

Na nocleg w okolice Insbruka dojechaliśmy chwilę po 23:00. Standard hotelu był wystarczający by się w miarę komfortowo umyć i wyspać po długiej podróży.

Dzień 2 – Sankt Gallen, Wodospady na Renie i Stein am Rhein

Drugiego dnia, po śniadaniu, o godzinie 9:00 ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę Szwajcarii.

Pierwszym punktem tego dnia było miasto Sankt Gallen. Przeszliśmy się chwilę po mieście, weszliśmy do katedry i… biblioteki. I ta mnie zaskoczyła. Bo to taka biblioteka-muzeum. Jedno pomieszczenie z drewnianymi regałami na książki pod ścianami ale jak tylko wszedłem to poczułem się jakbym się przeniósł w czasie albo do jakiejś lokacji fantasy. Oprócz dwupoziomowych regałów z książkami na środku stał ogromny globus z XVI wieku. Bajka.

40 minut czasu wolnego na indywidualny spacer po mieście i ruszyliśmy w stronę kolejnej atrakcji, wodospadów na Renie.

Wodospady były… duże. Może nie wysokie, ani nie jakoś bardzo szerokie, ale ilość i prędkość przepływającej wody zrobiła na mnie duże wrażenie. Zwłaszacza, że można było zejść ścieżką na tarasy widokowe z których do tych ogromnych mas wody było całkiem blisko. Prawie na wyciągnięcie ręki.

Jadąc dalej wzdłuż Renu dotarliśmy do niewielkiego, ale pięknego miasteczka Stein am Rhein. Tam po krótkim spacerze z pilotem była ponad godzina wolnego czasu lub obiadokolacja dla tych co ją wykupili.

Na nocleg dotarliśmy do hotelu pod Zurychem.

Dzień 3 – Lucerna, Pilatus i Fryburg

O 8:00 rano wyjechaliśmy do Lucerny. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się na nabrzeże i odbyliśmy godzinny rejs po Jeziorze czterech kantonów. Rejs był przyjemny, widoki atrakcyjne a sam statkiem komfortowy. Rejs po jeziorze to impreza fakultatywna i kosztowała 30 franków.

Następnie wznieśliśmy się na wyżyny… znaczy wjechaliśmy kolejką a nawet kolejkami na górę Pilatus. Pierwszy wjazd to kolejka liniwa Dragon Ride posiadająca małe, czteroosobowe wagoniki. Po kilku minutach jazdy przesiedliśmy się do większej kolejki, którą dojechaliśmy na szczyt. Choć pogoda nie była idealna to i tak widoki z góry robiły wrażenie. Mi osobiście do gustu najbardziej przypadła Ścieżka Smoka czyli wykute w zboczu góry korytarze. Są też punkty widokowe wznoszące się jeszcze trochę powyżej poziomu do którego dojeżdża kolejka. Miałem więc gdzie chodzić przez tę godzinę wolnego czasu, który tam dostaliśmy.

Następnie udaliśmy się do Fryburga gdzie weszliśmy do katedry i też dostaliśmy godzinę czasu na indywidualny spacer. Fryburg jest miastem dwujęzycznym. Po jednej stronie rzeki mówią po francusku a po drugiej po niemiecku.

 

Dzień 4 – Fabryka czekolady, wytwórnia serów Gruyer, Vevey, Montreux,

zamek Agile, Martigny.

Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na deser. Odwiedziliśmy fabrykę czekolady „Cailer” Nie było to jednak zwykłe zwiedzanie i oglądanie ludzi przy pracy. W fabryce nest przygotowana interesująca wystawa o historii czekolady począwszy od czasów Azteków. Najpierw windą przyozdobioną w azteckie symbole zjechaliśmy liętro niżej by następnie sala po sali podziwiać interaktywne prezentacje. Każdy dostał małe urządzenie w którym było słychać opowiadaną historię w wybranym języku. Niestety polskiego nie było. Po interaktywnej wystawie było jeszcze kilka pomieszczeń gdzie można było zobaczyć jak czekolada jest produkowana i co najważniejsze skosztować różnych wyrobów jak i samych ziaren kakao i orzechów. Oczywiście wszystkie wyroby można było zakupić w firmowym sklepie.

Od fabryki czekolady przejechaliśmy do wytwórni serów Gruyer. Tam też było zwiedzanie i była wystawa. Ale już nie tak interesująca i atrakcyjna jak w fabryce czekolady. Kilka plansz, klika pojemniczków z zapachem trawy i innych pozycji z menu krowy. Wydać też było kadzie i sery na różnym etapie produkcji. Do tego audioprzewodniki były w języku polskim.

Następnie ruszyliśmy do samego Gruyer. Niewielkiego klimatycznego miasteczka na wzgórzu. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się do restauracji na foundie. Ja nie jestem fanem śmier… znaczy aromatycznych serów i miałem pewne obawy co do foudie. Ale muszę przyznać, że to co dostaliśmy było całkiem smaczne, a czas spędzony na wspólnym posiłku bardzo miły. Polecam, choć jest to opcja dodatkowo płatna 20 franków.

Dalej pojechaliśmy do miejscowości Vavey gdzie spacerując wzdłuż wybrzeża Jeziora Genewakiego doszliśmy do pomnika Charliego Chaplina… i widelca.

W Montreux mieliśmy natomiast godzinę wolnego czasu na spacer i tu również spacerując wzdłuż wybrzeża można było dojść do pomnika. Tym razem to pomnik Frediego Merkurego. Nieopodal pomnika znajduje się market jednej z największych szwajcarskich sieci Migros.

Dalej pojechaliśmy do zamku Agile. Muszę przyznać, ze stan w jakim został zachowany zamek bardzo mi się podobał. W większości miejsc nie czułem się jakbym chodził po muzeum a po zamku takim po jakim chodzili wieki temu jego właściciele.

Na nocleg zajechaliśmy do Martigny Tam też wybrałem się na dłuższy spacer po mieście. Wszedłem też na okoliczną górkę z niewielkim zamkiem skąd miałem piękny widok na miasto i góry.

 

Dzień 5 – Zermatt, Gornergratt i pociągi.

Po przejechaniu autokarem około 100km przez dolinę Renu dotarliśmy do miejscowości Tuff skąd pociągiem udaliśmy się do Zermatt. Podróż trwała raptem kilkanaście minut, ale do Zermatt nie można wjechać autokarem. Nie można tam wjechać żadnym pojazdem z napędem spalinowym. Następnie przesiedliśmy się do pociągu kolei zębatej, która wwiozła nas na Gornergratt skąd rozpościerał się widok na najbardziej rozpoznawalny szczyt Szwajcarii, Materhorn. A widok ten był fantastyczny, czułem, że to jest to miejsce dla którego przyjechałem do Szwajcarii. I nie tylko sam Materhorn ale i inne okoliczne góry wyglądały fantastycznie. Wjazd był wart wydanych pieniędzy, a nie było ich mało bo to atrakcja fakultatywna płatna dodatkowo 95 franków. W tej cenie oprócz wjazdu kolejką zębatą na górę był też wirtualny lot paralotnią. W budynku na górze było pomieszczenie z podwieszonymi fotelami.

Usiadłem w tym fotelu, dostałem gogle wirtualnej rzeczywistości i chwyciłem za dwa uchwyty nade mną, takie jak do sterowania paralotnią. Do wyboru były dwa tryby. Panoramy, w którym przed oczami miałem rzeczywiste nagrania z lotów paralotnią w okolicach Gornergratt. Drugi tryb to tryb akcji gdzie zamiast prawdziwych nagrań była okolica w formie wirtualnej rzeczywistości. W tym trybie pociąganie za linki wpływało na kierunek lotu. W obu trybach można się było oczywiście rozglądać. Bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam.

Gdy już zjechaliśmy na dół, mieliśmy chwilę na spacer po Zermatt a następnie pojechaliśmy pociągiem do Visp.

Dzień 6 – Ascona, Bellinzona, Santis.

Po noclegu we Włoszech, z włoskim śniadaniem, wróciliśmy do Szwajcarii do miasta Ascona gdzie mieliśmy 45 minut na indywidualny spacer. Miasteczko we włoskim stylu z urokliwymi uliczkami i promenadą nad jeziorem.

Dalej ruszyliśmy do stolicy kantonu Bellinzony. Tam wjechaliśmy (windą) na jedną z twierdz. Można było na niej pochodzić po murach jak i wewnątrz nich. Następnie zeszliśmy do miasta i po krótkim czasie wolnym udaliśmy się do autokaru.

Ostatnim punktem programu był wjazd kolejką linową na Santis sam wjazd był interesujący. Samo zbiliżanie się wagonikiem do masywu górskiego robiło wrażenie. Widok z góry nie był już tak zachwycający. Nie był nawet w połowie tak piękny jak ten z Gornergratt. Tutaj Santis był najwyższym szczytem okolicy, więc by coś zobaczyć trzeba było patrzeć w dół, na doliny i mniejsze szczyty. Dodatkowo pogoda nie sprzyjała i widoczność była słaba.

Na nocleg przyjechaliśmy już do Austrii, do hotelu przy ośrodku narciarskim pod Insbrukiem.

Dzień 7 – Powrót do Polski

Dni minęły niewiadomo kiedy, ale były intensywne i bogate w piękne widoki. Sam dojazd i powrót przez Czechy i Austrię nie był bardzo męczący ale to jednak dwa z siedmiu dni wycieczki poświęcone tylko na jazdę autokarem. Trochę ich szkoda, ale sama Szwajcaria wynagrodziła mi trudy dotarcia do niej. Plan zwiedzania Szwajcarii oparty o Szwajcarski Grand Tour omijał główne miasta co pozwoliło mi cały czas cieszyć się pięknymi krajobrazami i urokiem małych miasteczek.

Gruzja

Gruzja

Gruzja

 25 kwietnia – 2 maja 2023

Wyjazd do Gruzji róznił się od mojch poprzednich wyjazdów. Nie zorganizowałem go sam ani nie byla to wycieczka z biura podroży. Wspólne zwiedzanie Gruzji zaproponowaly mi dwie osoby, ktore poznałem na Maderze. Nie zastanawialem sie dlugo i ostatecznie w cztery osnby polecielismy do Gruzji. Spotkalismy się na miejscu bo lecieliśmy osobnymi samolotami. Jeden z Warszawy, drugi z Katowic. Za bilety w obie strony zapłaciłem 240zł z tym, że wracalismy już wszysty razem do Katowic.

Na lotnisku w Kutaisi zakupilśmy karty sim z nielimitowanym internetem na tydzień. Karty kosztowaly 10 GEL czyli około 1u zł. Następnie udaliśmy się na parking gdzie czekało wypożyczone przez nas autko z napęden na 4 koła. Po dość karkołomnej próbie  dogadania się z człowiekiem, który podstawił auto udało nam się je w końcu odpalić i odjechać. Minęliśmy kilka krów, świń i nieczynnych stacji paliw. W końcu trafiliśmy też na taką gdzie mieli paliwo, zatankowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Ku wyznaczonym wcześniej na mapie atrakcjom.

Kanion Okatse

PIerwszą z nich był właśnie Kanion Okatse znajdujący się około 50km na północ od lotniska w Kutaisi. Zostawiliśmy autko na parkingu przed budynkiem z kasami biletowymi, kupiliśmy bilety po 15 GEL i ruszyliśmy przez park w stronę kanionu. Droga przez park ma około 2km i dochodzimy do budki gdzie są sprawdzane bilety. Tam schodzimy w stronę kanionu do zawieszonych przy skale metalowych chodników, którymi spacerujemy nad kanionem aż do tarasu widokowego.

Gorący wodospad

Kolejnym punktem pierwszego dnia był Gorący wodospad w okolicach Senaki. Z podziemnych źródeł wydobywa się tam gorąca, dająca nieco siarką woda.  Po kilkunastu metrach spływa po niewielkiej skarpie do rzeki gdzie osadzając się tworzy swego rodzaju skamieniały wodospad. Gorąca woda rozlewa się po kamienistej plaży i zatrzymuje w licznych wgłębieniach tworząc mini baseny z gorącą wodą. Woda w nich jet wciąż tak gorąca że dla zwykłych śmiertelników (czyli dla nas) ciężko jest w niej nawet ustać, nie mówiąc już o tym by w takim baseniku posiedzieć. Jednak byli też amatorzy moczenia się w basenikach jak i prysznicu pod wodospadem. Nawigacja Google nie poprowadzi pod sam wodospad, bo na mapie nie ma drogi zjazdowej. Jest ona jednak widoczna na zdjęciu satelitarnym.

Bananowe sady

Na koniec pierwszego dnia zajechaliśmy jeszcze na chwilę do miasta portowego Poti a potem już na nocleg do Ureki. Kolejnego dnia ruszyliśmy wzdłóż wybrzeża w stronę Batumi. Po drodze zatrzymując się czasem na zdjęcie. Dłuższy postój zrobiliśmy w Tsikhisdziri by zobaczyć „Bananowe sady”. Atrakcja niezbyt dobrze oznaczona, drogi kręte a parking przy jakiejś ruinie. Dalej jednak, schodząc w stronę morza dotarliśmy do całkiem ładnie utrzymanego parku.  Jedna ścieżka prowadziła przez tory kolejowe do plaży i kamiennych bloków. Druga, do drewnianych platform nad samą wodą gdzie znajdował się też bar (w kwietniu nieczynny) i niewielki wodospad (czynny). Ujęcia z tego miejsca możesz zobaczyć na moim filmie od 50 sekundy. Oficjalnie to miejsce nazywa się chyba Tsikhisdziri Garden ale jak pytaliśmy miejscowego o drogą to użył słów „Bananowe sady” i tak już nam zostało.

 

Batumi

Celem drugiego dnia podróży po Gruzji było Batumi… ach Batumi, herbaciane pola… zaraz co? Żadnych herbacianych pól nie widzieliśmy. Do Batumi zajechaliśmy głównie na nocleg przed dalszą podróżą, bo do Gruzji przylecieliśmy głównie z myślą o krajobrazach i atrakcjach naturalnych. Nie odmówiliśmy sobie jednak wieczornego spaceru po mieście, czy krótkiego plażowania w miejscu nad którym przelatywały lądujące na pobliskim lotnisku samoloty.

 

Wodospad Makhuntseti

Od Batumi podróżowaliśmy na Wschód. Zawsze na Wschód… pierwszym celem tej podróży był Wodospad Makhuntseti. Znajduje się on około 30 km od Batumi niedaleko głównej drogi. Wodospad ma 50 metrów wysokości i tworzy niewielkie jeziorko. W okolicy znajduje się też kamienny most króla Tamaru, zwany również Mostem Makhuntseti.

 

Przełęcz Goderzi

Jadąc dalej na wschód zaniepokoiły nas nieco znaki mówiące o nieprzejezdnej drodze przez przełącz Goderzi. To by oznaczało konieczność powrotu do Batumi, wybrzeżem z powrotem na północ i droga na wschód północną częścią kraju… czyli de facto musielibyśmy okrążyć całą Gruzję. Zatrzymaliśmy się na obiad w dobrze ocenianej restauracji i podpytaliśmy o tę drogę. Właściciel restauracji skontaktował się z kimś mieszkającym w okolicach przełęczy i dostaliśmy świeże zdjęcia ze stanu dróg. Nie zachwycały, ale nie były też przerażające. Jechaliśmy wolno… asfalt skończył się dość szybko a poziom pofałdowania nawierzchni nie pozwalał na osiągnięcie prędkości większych niż 20-30 km na godzinę.  Słońce zachodziło gdy byliśmy w górach. Widok piękny, ale przydał by się jakiś nocleg. Dojechaliśmy do ośrodka narciarskiego gdzie stało kilka hoteli. Wszystkie puste i zamknięte. Ruszyliśmy więc dalej, da wschód w kierunku cywilizacji. I choć przy drodze zalegały 2-3 metrowe zaspy śniegu to sama droga była dobra… znaczy bez śniegu i lodu, ale nadal z dziurami i koleinami. W końcu zaczęliśmy dostrzegać pierwsze oznaki ludzkiej obecności i upragniony asfalt. DAlej już z górki do najbliższego miasteczka na nocleg. Tam sympatyczny Pan gospodarz rozdał wszystkim kapcie i mogliśmy w końcu iść spać.

Wardzia

Wypoczęci ruszyliśmy ku kolejnej atrakcji w naszym planie. Wardzia to kompleks jaskiń wykutych w zboczu skały. To ogromne skalne miasto ma prawie tysiąc lat. Do zwiedzania jest dostępnych około 300 komnat. W średniowieczu mogło się w nim schronić ponad 20 tysięcy ludzi. Nam też Wardzia udzieliła schronienia. Wprawdzie nie przed najazdem Mongołów tylko przed deszczem bo pogoda niestety nie dopisała.

Tbilisi

Stolicy Gruzji poświęciliśmy nieco więcej czasu. Komfortowy hotel z pysznym śniadaniem i spokojne zwiedzanie miasta było miłą odskocznią od intensywnej podróży po surowych terenach kraju. W przeciwieństwie do reszty kraju tutaj można się poczuć niemal jak w Europie. Mo może gdyby nie ten chaos na ulicach i samochody, które w Europie zamiast jeździć po mieście stały by na złomie. Ale co kraj to obyczaj, to tu od właścicielki hotelu dowiedzieliśmy się, że nie ma się co zbytnio przejmować zasadami i przepisami bo „This is Georgia”.

Stepancminda

Ostatnią większą atrakcją w naszym planie były okolice Stepancminda. Piękne ośnieżone szczyty gór i osiedle położone w dolinie. Tu znajduje się też słynna cerkiew Cminda Sameba. Po drodze zobaczyliśmy też ośrodek narciarski w Gudauri. Ten rejon to zdecydowanie najpiękniejsze tereny w Gruzji z całej naszej wyprawy.

Barcelona

Barcelona

Barcelona

 13 – 17 grudnia 2022

Ostatnie dni urlopu w 2022 roku wykorzystałem na krótki wypad do Barcelony. Kierunek wymyśliłem na ostatnią chwilę szukając czegoś w ustalonym wcześniej terminie urlopu. Kryteria były proste: nie za drogi lot i cieplej niż w Polsce. Padło właśnie na Barcelonę, gdzie przez cały pobyt temperatura w dzień wynosiła około 17-18 stopni. W Polsce w tym czasie były mrozy. Nie miałem wielkich oczekiwań wobec tego wyjazdu, zwłaszcza, że prognozy zapowiadały, że przez cały mój krótki pobyt będzie padać. Na szczęście nie padało (prawie) i przez te kilka dni zwiedziłem całkiem dużo. Tym razem w ogóle nie zabierałem aparatu, wszystkie filmy i zdjęcia wykonałem telefonem. Zmieniłem też formę filmu podsumowującego tak by nie poświęcać na jego przygotowanie godzin przed komputerem. Poniższy film zmontowałem na telefonie w czasie lotu powrotnego do Polski.

Sagrada Familia

Słynna katedra zaprojektowana przez Antonio Gaudiego. Katedra pod wezwaniem Świętej rodziny to jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków świata. Budowa świątyni trwa już ponad 140 lat… ale juz niewiele brakuje do końca. W zamyśle projektanta miała ona stanowić jeden organizm a jej wygląd w znacznej mierze jest inspirowany naturą. Bogactwo zdobień na zewnątrz ukazuje na trzech fasadach scen Narodzenia Pańskiego, Męki Chrystusa i Chwały Bożej. Każda z wież również ma swoją tematykę. Natomiast wnętrze świątyni jest dużo bardziej minimalistyczne jeśli chodzi o rzeźby i zdobienia. Za to zachwyca bogactwem kolorów dzięki światłu słonecznemu przechodzącemu przez liczne witraże. Udostępnione do zwiedzania są również dwie wieże z krórych rozpościera się widok na całe miasto.

Gaudi, więcej Gaudiego

Sagrada Familia to nie jedyny budynek w Barcelonie zaprojektowany przez Gaudiego. Jest jeszcze kilka kamienic, cały Park Guel ze słynnymi ławkami i… płytki chodnikowe. Chociaż te miały być częścią czegoś innego ale Gaudi stwierdził, że mu się nie podobają i kazał wyrzucić. Nie chciano ich jednak marnować i wyłożono nimi chodniki.  

Ale nie tylko Gaudi

Oczywiście nie wszystko w Barcelonie zaprojektował Gaudi. Już za jego czasów było kilku architektów, którzy odcisnęli swe piętno w architekturze miasta. Jest też wiele późniejszych budynków i miejsc wartych zobaczenia. Mamy muzeum narodowe u którego stóp znajdują się sławne magiczne fontanny. Budynek korridy przerobiony na galerię handlową. To co mnie zaskoczyło to restauracje znajdujące się na ostatnim piętrze… tak wiem, tak jak u nas, ale tam by wejść do restauracji trzeba najpierw wyjść na dach. Innym znanym, choć zdecydowanie nowszym budynkiem jest Torre Agbar, oszklony wieżowiec w kształcie pocisku. Jest oczywiście znany prawie tak jak Sagrada Camp Nou, stadion drużyny piłkarskiej FC Barcelona, której najlepszym piłkarzem jest oczywiście Robert Lewandowski. Jego plakaty wiszą nie tylko przy stadionie, a w sklepach można kupić koszulki z jego nazwiskiem. Są też plaże, promenady, port, oceanarium, parki, zamek na jednym wzgórzu i park rozrywki Tibidabo na inny. Po mieście dość sprawnie można się poruszać licznymi liniami metra, autobusami. Na niektóre wzgórza wiedziemy kolejkami szynowymi lub linowymi. Kolejka linowa znajduje się też między dwiema wieżami w porcie. Generalnie jest co zwiedzać i cztery dni, które tam spędziłem to zdecydowanie za mało by skorzystać z tego co miasto oferuje.

 

Madera

Madera

Madera

13 – 27 listopada 2022

Po kilku wycieczkach objazdowych z biurami podróży postanowiłem… odpocząć. Nie żeby wycieczki objazdowe były jakieś bardzo męczące. Są super i mam zamiar w przyszłości jeszcze się na takie wybierać ale… dla odmiany postanowiłem się wybrać gdzieś sam (bez biura) i bez konkretnego planu na poszczególne dni. padło na Maderę o której myślałem już od roku. W tym roku Wizzair zaczął latać z Warszawy na Maderę właśnie co zdecydowanie obniżyło koszty dotarcia na miejsce. Wcześniej w grę wchodziły tylko czartery biur podróży i loty z przesiadkami i dojazdami, które póki co są jeszcze poza moją strefą komfortu. Miało być 14 dni spokojnego zwiedzania i odpoczynku… a wyszło jak zwykle. Na wyspie jest mnóstwo miejsc, które chciałem zobaczyć, więc większość dni okazała się bardziej intensywna niż na zorganizowanych wycieczkach objazdowych. Na szczęście nie wszystkie i znalazłem też czas na spokojne zwiedzanie i odpoczynek… fizyczny, bo psychicznie to odpoczywałem też robiąc po 20km wędrówek dziennie. 14 dni i mnogość przepięknych krajobrazów zaowocowały tym, że „krótki film” z podróży trwa 40 minut. Zapraszam do obejrzenia, a pod filmem trochę zdjęć. Trochę, bo na tym wyjeździe nastawiłem się głównie na filmowanie a większość materiału pochodzi z telefonu. Taki eksperyment by ograniczyć wagę sprzętu.

PR8 Verada da Ponta de São Lourenço

Przylądek św. Wawrzyńca to najbardziej na wschód wysunięta część wyspy. Od niego zacząłem swoje zwiedzanie, bo chciałem zacząś od krótkiej i prostej trasy na rozgrzewkę. I rozgrzewka była bo mimo zapowiadanych 22 stopni ciepła słońce prażyło niemiłosiernie. Na całej trasie nie było prawie żadnego miejsca by się schronić w cieniu bo na półwyspie nie rąsną prawie żadne drzewa a ukształtowanie szlaku prowadzącego po południowym stoku sprawia, że cały czas spędziłem na słońcu. Myślałem, że trzy i pół kilkometrową trasę w jedną stronę zrobię luzem w pół godzinki, ale słonko, przewyższenia no i widoki proszące by je uwiecznić sprawiły, że zeszło mi się prawie dwie godziny. Pod koniec jest budynek w któym można odpocząć w cieniu oraz kupić coś do jedzenia i picia.. choć ceny do najniższych nie należą.

Lewady

Lewady to kanały wodne transportujące wodę deszczową z północnej na południową część wyspy. Na wyspie jest około 200 takich kanałów a ich łączna długość to około 2500 km! Tak, dwa i pół tysiąca kilometrów lewad na wyspie o rozmiarach 57 km na 22 km. Wzdłóż większej części bo 1500 km lewad wiodą ścieżki, które są szlakami turystycznymi, z których słynie Madera. 

Wodospady

Jak już jesteśmy w tematyce wody, to podczas moich wędrówek wiele razy trafiłem na wodospady. Mniejsze, większe, schowane gdzieś w głębi lasu albo spadające na drogę, którą jeżdżą samochody. Na mnie największe wrażenie zrobił wodospad na końcu szlaku PR 9 – Levada do Caldeirão Verde. Woda tam spada do kotliny ze ściany o wysokości około 100 metrów i tworzy na dole niewielkie oczko wodne. 

 

Góry i chmury

Wyspa nie jest duża ale za to stroma. Ta stromość w miastach jest dość męcząca. Prowadzenie samochodu po krętych, wąskich uliczkach z pochyłością dochodzącą do 30% to nie małe wyzwanie. A spacery do sklepu i z powrotem skutecznie zastępują „dzień nóg” na siłce. Jednak spacery po najwyższych partiach gór to zupełnie inna bajka. Też męczą, ale widoki które się stamtąd rozpościerają są warte każdego wysiłku. Najpopularniejszy szlak turystyczny oznaczony numerem 1 prowadzi między szczytami Pico do Ariero i Pico do Ruvio. Z wysokości około 1800 metrów rozpościera się niesamowity widok na wyspę… ale tylko czasami, bo zwykle większość krajobrazu w dole stanowią… chmury. 

Ogrody botaniczne

W stolicy wyspy, Funchal, znajduje się wiele parków oraz kilka ogrodów botanicznych. Cała wyspa mimo późnojesiennej pory obfituje w moc soczystej zieleni. Na szlakach widać też trochę kwitnących kwiatów, ale ich prawdziwe bogactwo zobaczyłem dopiero w ogrodach botanicznych. Pięknie zaaranżowane miejsca z bogactwem roślinności, której nie widziałem nigdy wcześniej.

I wiele więcej

Wyspa zaskoczyła mnie bogactwem atrakcyjnych miejsc, które oferuje. Spędziłem tam 14 całkiem intensywnych dni a mógłbym spokojnie spędzić drugie tyle i nadal nie zobaczyć wszystkiego co bym chciał. Samo wybrzeże jest atrakcjne, bogate w majestatyczne klify, czarne wulkaniczne plaże i naturalne baseny. Płaskowyż w centrum wyspy, który jest jakby anomalią od wszechobecnej pochyłości. Miasta i miasteczka z oryginalnym klimatem. Dłuższe i krótsze kolejki linowe ułatwiające dostęp do trudno położonych miejsc. Różnorodność owoców, np. wiele odmian mango czy bananów. Te ostatnie rosnące na drzewach można zobaczyć w przydomowych ogródkach czy plantacjach. Mglisty las z powyginanymi, porośniętymi mchem drzewami. No i cudowne wschody i zachody słońca.   

To tylko niewielka część z i tak skromniejszej niż zwykle kolekcji zdjęć. Tak jak wspomniałem tym razem skupiłem się na filmowaniu, więc zapraszam do obejrzenia filmu na YouTube. On lepiej niż zdjęcia pokazuje to co zobaczyłem ta tej wiecznie zielonej wyspie. Madera to zdecydowanie jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłem. Polecam z całego serca.