Zaznacz stronę
Madagaskar

Madagaskar

Madagaskar

W krainie lemurów i baobabów – Itaka

8 – 16 czerwca 2025

Czterdzieści krajów przed czterdziestką 

Kiedyś postanowiłem, że przed czterdziestymi urodzinami zwiedzę czterdzieści krajów. Pomysł może szalony, ale przez lata udało się go zrealizować. I właśnie Madagaskar stał się tym czterdziestym – miejscem, gdzie chciałem zakończyć tę symboliczną podróż. Szukałem czegoś epickiego na zakończenie i udało się – egzotyka, przyroda, ocean, coś zupełnie innego niż dotąd. Idealne zakończenie mojej czterdziestki przed czterdziestką.

Dzień 0 – Wylot z Warszawy

Podróż zaczęła się na lotnisku Okęcie w Warszawie. Na szczęście lot choć długi to był bezpośredni, więc uniknąłem męczących przesiadek. Samolot miał wystartować o 19:30, ale niestety paliwa nie dowieźli na czas i zrobiło się opóźnienie. Ostatecznie siedziałem w Dreamlinerze około 20:20. Lot trwał 9 godzin i 20 minut. Po wylocie dostaliśmy kolację a o 4 rano śniadanie. Na szczęście udało mi się trochę zdrzemnąć.

Dzień 1 – Przylot na Nosy Be

Wylądowaliśmy na Nosy Be około 7:30 rano. Małe, nieco obskurne lotnisko przywitało nas ciepłem i parną atmosferą. Wentylatory pod sufitem były zbawienne. 

Po odebraniu bagażu dałem go do samochodu, który zawiózł go do hotelu. Sam pojechałem innym busem. Vanilla Hotel, w którym się zatrzymałem miał wysoki standard, pyszne jedzenie i piękną plażę. Po tych wszystkich objazdówkach gdzie nocowałem w średnich hotelach tu było jakby luksusowo. Kolejnym nietypowym dla obiazdówek elementem było to, że prawie wszytkie noce spędziłem w tym jednym hotelu.  Obiad w formie szwedzkiego bufetu na tarasie z widokiem na ocean – coś pięknego. Po jedzeniu czas na plażowanie: leżak, woda, relaks.

Wieczorem lokalny zespół grał, śpiewał i tańczył. Kolacja z ogromnym wyborem, w tym frytki z banana, manioku, sałatka z zielonych bananów, grillowane ośmiorniczki. Potem jeszcze raz wyszedłem na plażę – spróbowałem fotografować gwiazdy. Niestety pełnia księżyca rozjaśniała niebo, więc nie udało mi się zrobić takiego zdjęcia jak chciałem.

Dzień 2 –Święte drzewo, Lemuria Land i plaża Andilana

Rano krótki spacer po plaży, kilka zdjęć, śniadanie z widokiem na ocean i ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy. Najpierw odwiedziliśmy tzw. święte drzewo Malgaszów. By się do niego zbliżyć, musieliśmy założyć kolorowe przepaski i zdjąć buty. Drzewo okazało się plątaniną gałęzi, korzeni i lian – podobno przyrastają metr miesięcznie. Obok znajdowało się malutkie muzeum z kilkoma zdjęciami i eksponatami. Największą atrakcją okazały się jednak… małe kotki.

Później pojechaliśmy do Lemuria Land, gdzie zobaczyłem zwierzęta i rośliny występujące tylko na Madagaskarze. Król Julian dosłownie jadł mi z ręki! Kameleon zmieniający kolor też zrobił wrażenie. Zwiedziliśmy też destylarnię olejków ylang-ylang – intensywny zapach unosił się wszędzie.

Po drodze zatrzymaliśmy się w Andoany – spacer przez lokalny bazar pełen życia i kolorów, a potem obiad w jednym z hoteli. Na deser – plaża Andilana, uważana za najpiękniejszą na wyspie. Czas na kąpiel w oceanie i spacer po białym piasku. Dzień zakończyliśmy na Mont Passot, gdzie zachód słońca z punktu widokowego był absolutnie magiczny. Powrót do hotelu, kolacja, odpoczynek.

Dzień 3 – Transfer na Madagaskar i Park Ankarana

Wczesne śniadanie, szybka łódź i transfer na główną wyspę Madagaskaru. Ruszyliśmy na północ – po nowej drodze, którą w wielu miejscach dopiero budują. Raz asfalt, raz żwir i ciężkie maszyny budowlane. Na obiad zatrzymaliśmy się przy parku narodowym – pierwszy raz w życiu jadłem kraba, ale nie zachwycił mnie.

Potem ponad sześciokilometrowy spacer po Parku Ankarana. Towarzyszyła nam czwórka lokalnych przewodników – jeden na początku, jeden w środku, jeden na końcu i jeden tuż przed grupą, który wypatrywał zwierząt. Lemury, kameleony, gekony, tropikalna flora. W końcu las ustąpił miejsca ostrym skałom i wiszącym mostkom. Widoki niesamowite, choć upał dawał się we znaki. Wieczorem dotarliśmy do hotelu w Ambilobe – wysoki standard, ogromny pokój, choć widok z balkonu niezbyt ciekawy… ale timelaps jest.

Dzień 4 – Plantacja kakao i powrót na Nosy Be

Rano szybki spacer po mieście – bieda, kurz, ale życie tętniło na ulicach. Po śniadaniu odwiedziliśmy plantację kakao. Przewodnik opowiedział nam nie tylko o kakao, ale i pieprzu, wanilii, suszeniu, przetwarzaniu i uprawach. Spróbowałem świeżego pieprzu i kakao – świeże owoce jada się tylko dla miąższu otaczającego pestkę. Wąchałem trawę cytrynową, cynamon, kurkumę i inne, których nazw nie zapamiętałem. Po pysznym obiedzie na plantacji, szybka łódka zabrała nas z powrotem do hotelu na Nosy Be.

Dzień 5 – Przejażdżka quadem po wyspie

Dziś przyszedł czas na quady! Przewodnik poprowadził mnie przez wąskie uliczki miasteczka, przez plantacje aż do malowniczego wodospadu, pod którym popływałem. Później jechaliśmy przez pola i lasy do odosobnionej wioski, gdzie zobaczyłem pola ryżowe – niestety suche o tej porze roku. Mijałem lokalnych mieszkańców i czułem zapach ognisk. Choć wycieczka nie należała do tanich, pozwoliła mi poczuć Madagaskar na nowo – z innej perspektywy niż zza szyby busa. Wiatr, słońce i ludzie byli na wyciągnięcie ręki. Po czterech godzinach wróciłem do hotelu – obiad, relaks na plaży, kolacja i wieczorne gwiazdy.

Dzień 6 – Trzy wyspy: Nosy Komba, Nosy Tanikely, Nosy Sakatia

Rano wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do portu. Dziś wycieczka łodzią na trzy wyspy. Najpierw Nosy Komba – spotkanie z lemurami, wężami i żółwiami. Można było też zobaczyć, jak żyją lokalni mieszkańcy.

Później Nosy Tanikely – krystaliczna woda, snorkeling i podziwianie rafy. Chwilę później relaks na plaży. Na koniec Nosy Sakatia – piękne otoczenie, pyszny obiad i wypoczynek. Potem wróciliśmy na hotelową plażę.

Dzień 8 – Rajska Nosy Iranja

Ostatni pełny dzień wycieczki – wyjazd na Nosy Iranja. To jedna z tych miejscówek, które wyglądają jak z pocztówki. Największą atrakcją była grobla łącząca dwie wyspy, którą można przejść tylko podczas odpływu. Krystalicznie czysta, płytka woda rozciągała się setki metrów od brzegu. Wspiąłem się na punkty widokowe, by zobaczyć groblę z góry – niesamowite widoki. Obiad zjedliśmy pod wiatą, w cieniu palm. Wokół stragany z pamiątkami, kolorowe materiały i domy lokalsów. Wszystko w ciepłych promieniach słońca. Ciężko było uwierzyć, że to wszystko naprawdę.

Madagaskar urzekł mnie swoją dzikością, serdecznością ludzi i niepowtarzalną przyrodą. To była podróż, którą zapamiętam na długo.

Teraz chwila przerwy i trzeba by pomyśleć o kolejnym marzeniu…

Bałkany

Bałkany

Bałkany

Czas na Bałkany – Rainbow

26 kwietnia – 5 maja 2025

To już prawie 40 krajów

Realizując mój plan odwiedzenia 40 krajów przed czterdziestką, zdecydowałem się wziąć udział w objazdowej wycieczce po Bałkanach z biurem podróży Rainbow. Wprawdzie planowałem inną, ale nie doszła do skutku z braku chętnych i zamieniłem na „Czas na Bałkany” w tym samym terminie. To intensywny program, który mozwolił mi w krótkim czasie poznać wiele miejsc, kultur i historii. W ciągu dziesięciu dni odwiedziłem siedem krajów: Serbię, Macedonię Północną, Albanię, Czarnogórę, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę oraz Słowenię. Każdy dzień przynosił nowe wrażenia i kolejne „odhaczone” państwo na mojej liście. No prawie każdy, bo w Czarnogórze, Albani i Bośni i Hercegowinie byłem już wcześniej ale ponowna wizyta pozwoliła mi uzupełnić magnesy i pocztówki, których poprzednim razem jeszcze nie zbierałem.

Dzień 1 – Wyjazd i podróż do Belgradu

Wyjazd rozpoczął się z Dworca Zachodniego w Warszawie. Autokar Rainbow ruszył punktualnie o 11:00. Po południu dojechaliśmy do Pawłowic gdzie był punkt przesiadkowy. Autokary z różnych zakątków Polski spotkały się tu by wymienić się pasażerami i ruszyć dalej na różne wycieczki na południe Europy. My przez Słowację i Węgry ruszyliśmy w nocną trasę w kierunku Serbii. 

Dzień 2 – Belgrad – Serbia

Wczesnym rankiem dotarliśmy do Belgradu. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od majestatycznej cerkwi św. Sawy, jednej z największych prawosławnych świątyń w Europie. Następnie spacer z przewodnikiem przez miasto – twierdza Kalemegdan z pięknym widokiem na Dunaj i Sawę, cerkiew św. Michała oraz główna ulica Knez Mihailova. W czasie wolnym udało mi się zajrzeć do kościoła katolickiego. Po drodze zobaczyłem przejśćie dla pieszych takie jakie widywałem w japonii, czyli z pasami też po przkątnej skrzyżowania. Po południu ruszyliśmy w kierunku Macedonii i zatrzymaliśmy się na nocleg niedaleko granicy.

Dzień 3 – Skopje i wieczorek macedoński

Rano wyruszyliśmy do stolicy Macedonii – Skopje. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od pomnika Aleksandra Macedońskiego i placu centralnego. Spacerowaliśmy po starówce, przeszliśmy przez kamienny most i podziwialiśmy kontrast pomiędzy monumentalnymi budowlami a osmańskimi wpływami. Zobaczyłem Caravanseraj oraz  miejsce upamiętniające dom, w którym urodziła się Matka Teresa z Kalkuty. W czasie wolnym zobaczyłem też muzeum jej poświęcone i znajdującą się w nim kaplicę. Następnie pojechaliśmy w kierunku Jeziora Ochrydzkiego, gdzie dotarliśmy wieczorem. Po zakwaterowaniu w hotelu czekała na nas kolacja a następnie w ramach fakultetu wieczorek macedoński z muzyką na żywo i tańcami.

Dzień 4 – Zwiedzanie Ochrydy i rejs po Jeziorze Ochrydzkim

Tego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie Ochrydy z przewodnikiem. Przeszliśmy przez centrum miasta, zobaczyliśmy m.in. antyczny teatr i kilka cerkwi. W czasie wolnym zjadłem pyszną zupę rybną z pieczywem i aromatyczną pastą czosnkową. 

Następnie odbył się rejs po krystalicznie czystych wodach Jeziora Ochrydzkiego – woda zawdzięcza swoją przejrzystość filtrowaniu przez wapienne skały z położonego wyżej jeziora. Zatrzymaliśmy się przy zrekonstruowanej wiosce na palach – to miejsce zrobiło na mnie największe wrażenie podczas całej wycieczki. Ale nie na długo bo chwilę później rejs zakończył się przy klasztorze św. Nauma, gdzie zwiedziliśmy cerkiew i udaliśmy się do malowniczych źródeł skąd wybija woda wpływająca do Jeziora Ochrydzkiego. I to jest jedno z tych miejsc na Ziemi do których chętnie bym wrócił. Rejs łódeczką po wodach skąd wybija źródło był po prostu bajeczny. Woda była tak krystalicznie czysta, że aż postanowiłem zanurzyć telefon i aparat by nagrać choc trochę widoku pod wodą… spokojnie oba sprzęty mają się dobrze.

Dzień 5 – Bitola i Park Narodowy Galicica

Tego dnia udaliśmy się do Bitoli. Po drodze odwiedziliśmy lokalny skansen z ekspozycją narzędzi i strojów ludowych oraz fantazyjnie udekorowany dom. W Bitoli zobaczyliśmy ruiny Heraklei – starożytne mozaiki i amfiteatr. Był też czas na kawę i spacer po centrum. W Parku Narodowym Galicica podziwialiśmy panoramę jezior i udało się zobaczyć pelikany. Jeszcze postoje w dwóch punktach widokowych i wieczorem wróciliśmy na nocleg. Ale zanim spać to wybrałem się jeszcze na spacer malowniczymi ścieżkami wzdłuż wybrzeża do centrum Ochrydy i z powrotem.

Dzień 6 – Albania: Tirana i Kruja

Rano przekroczyliśmy granicę z Albanią. W Tiranie przewodnik opowiedział nam o przemianach po upadku komunizmu, a sama stolica zaskoczyła nowoczesnymi ulicami i uporządkowaną zabudową. W Kruji przespacerowaliśmy się po bazarze z pamiątkami, a potem zwiedziliśmy twierdzę i muzeum Skanderbega. Wieczorem dojechaliśmy do Szkodry tylko na nocleg. To dobre dopełnienie bo poprzednim razem w Albanii zwiedziłem tylko twierdzę właśnie w Szkodrze a nie udało się wtedy zobaczyć Tirany.

Dzień 7 – Kotor i Dubrownik

Poranek rozpoczęliśmy od przejazdu do Kotoru w Czarnogórze przez malownicze czarnogórskie wybrzeże. Zwiedziliśmy z przewodnikiem stare miasto w Kotorze. Tu już miałem okazję być poprzednio ale miło było zobaczyć to miejsce znowu po 7 latach. Jak zwykle czas wolny przeznaczyłem na poszukiwanie magnesów i pocztówek… no i jedzenia, ale są jakieś priorytety. Następnie ruszyliśmy do Chorwacji do Dubrownika – perły Adriatyku. Choć już sam przejazd był atrkcyjny. Najpierw przeprawa promowa a potem trasa wzdłuż wybrzeża gdzie co chwilę przykładałem telefon do szyby by coś nagrać. Uwielbiam widok wybrzeża z tymi wszsytkimi zatoczkami, wysepkami i czystą wodą. W Dubrowiku rzewodnik oprowadził nas po murach obronnych, głównym deptaku Stradun i ulicach znanych (ponoć) z serialu „Gra o tron”. Mieliśmy też czas wolny, by odkrywać miasto na własną rękę. Zachód słońca nad Adriatykiem dopełnił piękny dzień. Nocleg mieliśmy w Neum w Bośni i Hercegowinie, choć trzeba było się trochę naczekać na granicy.

Dzień 8 – Trogir i Szybenik

Jeszcze przed śniadaniem krótki spacer nad morze, a potem ruszyliśmy do Trogiru. To miasteczko z listy UNESCO z wąskimi uliczkami i kamiennymi zabudowaniami. Spróbowałem lokalnego przysmaku – Trogirskich ravioli, czyli słodkich pierożków o delikatnym cieście, przypominającym faworki a nadziewanym figami. Następnie Szybenik – kolejna kamienna starówka, ładna ale czułem już lekkie zmęczenie oglądając kolejne miasto w podobnym stylu. Po zwiedzaniu ruszyliśmy na nocleg do Otocac.

Dzień 9 – Rovinj i Piran

Rano wyszedłem na krótki spacer na pobliską górkę i nad rzekę. Pogoda dopisywała, a okolica była cicha i spokojna. Po śniadaniu pojechaliśmy do Rovinja, najbardziej kolorowego z odwiedzanych miast. Spacer po starym mieście, suszące się pranie nad uliczkami i katedra św. Eufemii z sarkofagiem patronki miasta. Wspięcie się po 189 schodach na wieżę było lekkim wysiłkiem, ale widok z góry wart był każdego kroku. Po czasie wolnym na kawę i przekąski ruszyliśmy dalej. Po drodze krótki postój przy drewnianej wieży widokowej – niestety drzewa przysłaniały widok, ale kilka kroków dalej udało się zobaczyć ładną panoramę. Następnie przekroczyliśmy kolejną granicę by znaleźć się na Słowacji. W Piranie – ostatnim punkcie programu – znów zwiedzanie z przewodnikiem i czas na samodzielne zakupy, kolację i ostatni spacer po urokliwych zaułkach.

Dzień 10 – Awaria i powrót

Niestety, niedługo po opuszczeniu Piranu nasz autokar trafił na dziurę w drodze, co spowodowało uszkodzenie części podwozia. Konieczna była wymiana, ale w niedzielny wieczór serwisy były nieczynne. Biuro podróży szybko zareagowało – po kilku godzinach przyjechały po nas trzy autokary z innych wycieczek Rainbow. Po przesiadce ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski, kończąc pełną wrażeń, wieloetniczną i bogatą kulturowo podróż po Bałkanach.

Lazurowe wybrzeże

Lazurowe wybrzeże

Lazurowe wybrzeże

Lazurowe wybrzeże

16 -19 marca 2025

Lazurowe Wybrzeże

Po krótkim pobycie w Budapeszcie dotarłem do Nicei – miasta, które od samego początku zachwyciło mnie swoją atmosferą. A pomysł na Niceę urodził się podczas szukania celów podróży. Kryterium był koszt i łatwość dotarcia oraz by temperatury były wyższe niż w Polsce. Dodatkowym atutem Nicei była bliskość księstwa Monako  dzięki czemu mogłem odhaczyć kolejny kraj w moim planie odwiedzenia 40 krajów przed czterdziestką.

Nicea przywitała mnie fantastyczną słoneczną pogodą. A w kontraście do pochmurnego Budapesztu rano cieszyło mnie to jeszcze bardziej. Zwiedzanie miasta zacząłem od spaceru Promenadą Anglików. Wiał spory wiatr i mogłem się pozachwycać widokiem fal rozbijających się o brzeg. Zameldowałem się w hostelu by zostawić rzeczy i ruszyłem  na dalsze zwiedzanie. Spacer po Starym Mieście był okazją do spróbowania lokalnych specjałów – pissaladière i lodów mandarynkowych. Wdrapałem się na lokalną górę by podziwiać z niej widok na miasto. Odwiedziłem też dworzec kolejowy, żeby sprawdzić połączenia do Monako, które zaplanowałem na następny dzień.

Monako – miasto luksusu i malowniczych widoków

Rano ruszyłem pociągiem do Monako. Pierwszym przystankiem był budynek Oceanarium, który podziwiałem z zewnątrz, a następnie ogrody egzotyczne z niesamowitym widokiem na port. Spacerując dalej, dotarłem do katedry, gdzie pomodliłem się i podziwiałem wnętrze wykonane z ciemnego kamienia. Chwilę później byłem już pod Pałacem Książęcym, gdzie po zakupie pamiątek obejrzałem zmianę warty.

Kolejnym punktem było słynne kasyno Monte Carlo i jego okolice – miejsce pełne luksusowych samochodów i eleganckich budynków. Nie mogłem też pominąć słynnego zakrętu Grand Hotel Hairpin, najbardziej charakterystycznego fragmentu toru F1 w Monako. Po wszystkim postanowiłem zobaczyć plażę Larvotto, gdzie mimo wczesnej pory roku ludzie się opalali i kąpali. Spacerowałem jeszcze dalej, aż do granicy Monako, a potem zdecydowałem się iść wzdłuż francuskiego wybrzeża do kolejnej stacji kolejowej, skąd wróciłem do Nicei.

Cannes – miasto filmowego blasku

Kolejnego dnia postanowiłem odwiedzić Cannes. Po krótkiej podróży kolejowej moim pierwszym celem były słynne schody z czerwonym dywanem, które na szczęście tam były! Następnie spacerowałem wzdłuż wybrzeża, podziwiając port i promenadę. Wspiąłem się na wzgórze, gdzie znajduje się Stare Miasto z wąskimi, klimatycznymi uliczkami. Pogoda niestety nie była idealna – pochmurno, momentami deszczowo – ale i tak spacer był przyjemny. Na szczycie zwiedziłem kościół i podziwiałem panoramę miasta. Po zejściu w dół, pospacerowałem jeszcze wzdłuż plaży i udałem się na dworzec, skąd miałem godzinę do odjazdu pociągu, więc zrobiłem sobie jeszcze krótką przerwę na gorącą czekoladę w kawiarni.

Antibes – nadmorski urok i zabytkowy fort

W drodze powrotnej wysiadłem w Antibes. Najpierw odwiedziłem Fort Carré, który zrobił na mnie umiarkowane wrażenie – panorama portu była ładna, ale sam fort nie miał w środku zbyt wiele do zaoferowania. Po krótkiej wizycie ruszyłem na południe, spacerując murami wzdłuż wybrzeża. Stare Miasto w Antibes okazało się jednym z najładniejszych miejsc, jakie odwiedziłem – pełne wąskich, kamiennych uliczek, kolorowych okiennic i wszechobecnych kwiatów. Tam też zjadłem coś na szybko, a potem wsiadłem do pociągu powrotnego do Nicei.

Nicea – góry, widoki i odpoczynek

Wysiadłem na stacji Nice-Riquier z zamiarem wejścia na Mont Boron, ale szybko zmieniłem zdanie i skorzystałem z autobusu, który podwiózł mnie niemal na szczyt. Stamtąd ruszyłem do Fort Alban i dalej do Fort Baron, a następnie do punktu widokowego Petite Batterie. Widoki były świetne, a trasa spokojna. Na koniec dnia wróciłem do miasta i odpocząłem nad morzem.

Eze – średniowieczne klimaty

Ostatniego dnia podróży odwiedziłem Eze. To urokliwe miasteczko położone na wzgórzu zachwyca wąskimi uliczkami i niesamowitymi widokami. Wszedłem do Ogrodu Botanicznego na szczycie, skąd można podziwiać całą okolicę – zdecydowanie warte odwiedzenia!

Ostatnie chwile na Lazurowym Wybrzeżu

Po wizycie w Eze udałem się do Beaulieu-sur-Mer, gdzie przespacerowałem się po porcie i dotarłem do willi Kerylos – nie wszedłem do środka, bo cena 13 euro nie wydawała mi się warta. Stamtąd ruszyłem malowniczą trasą do Villefranche-sur-Mer, podziwiając widoki na zatokę.

Ostatnim punktem podróży był Park Phoenix w Nicei, położony tuż obok lotniska. Tropikalna szklarnia, flamingi i spokojna atmosfera sprawiły, że był to idealny sposób na zakończenie wyjazdu przed powrotem do Polski.

Podsumowanie

Cała wyprawa była świetnym doświadczeniem! Jeśli miałbym coś zmienić, to pewnie połączyłbym wizytę w Monako z Menton, bo Monako nie wymaga całego dnia zwiedzania. Poza tym, wyjazd był bardzo udany – bez ścisłego planowania, ale z maksymalnym wykorzystaniem czasu. Lazurowe Wybrzeże zdecydowanie warte jest odwiedzenia!

Budapeszt

Budapeszt

Budapeszt

Budapeszt

15 marca 2025

Pomysł na jednodniowy pobyt w Budapeszcie zrodził się spontanicznie, kiedy szukałem lotów do Nicei. Skoro i tak miałem przesiadkę na Węgrzech, postanowiłem wylecieć dzień wcześniej i zobaczyć stolicę tego kraju.

Podróż zaczęła się od porannego lotu z Warszawy. Po przylocie na lotnisko w Budapeszcie szybko znalazłem przystanek autobusu 100E, który dowiózł mnie do centrum za 2200 HUF (około 23 zł). Na miejscu okazało się, że miasto obchodzi święto narodowe – ulice były zamknięte, trwały koncerty, a wszędzie było pełno policji. Aby uniknąć tłumów, postanowiłem ruszyć na spokojny spacer.

Zwiedzanie rozpocząłem od kościoła św. Stefana, następnie przeszedłem przez Most Łańcuchowy pod Zamek Królewski. Dalej skierowałem się w stronę kościoła św. Macieja i Baszty Rybackiej – jednego z najbardziej malowniczych miejsc w Budapeszcie. Potem wróciłem nad Dunaj i dotarłem pod gmach węgierskiego parlamentu.

Na obiad wybrałem się do restauracji „Kuchnia Babci”, gdzie spróbowałem tradycyjnego węgierskiego gulaszu. Lokal miał niezwykły klimat – przypominał polskie lokale w czasach PRL. Brakowało tylko łyżek na łańcuchu. Zarówno wystrój, jak i jedzenie zrobiły na mnie świetne wrażenie.

Po południu zameldowałem się w hostelu na jednej z wysp w pobliżu centrum, zostawiłem część rzeczy i wyruszyłem na dalszy spacer. Wstąpiłem do galerii handlowej, ale większość sklepów była zamknięta z powodu święta. Na ulicy kupiłem kürtőskalács – słynne kominowe ciasto, które smakowało świetnie. Dzień zakończyłem mszą w jednym z kościołów.

Następnego dnia rano ponownie odwiedziłem okolice parlamentu, po czym tramwajem podjechałem do przystanku autobusu lotniskowego. Przed wylotem jeszcze chwilę pospacerowałem, kupiłem pamiątki i ruszyłem na lotnisko.

Ale jeszcze nie wracam do Polski, Budabeszt to tylko pierwszy etap podróży. Moim celem jest Nicea.

Cypr

Cypr

Cypr

Cypr

11 -13 stycznia 2025

Nowy rok, nowy urlop. Kontynuując realizację mojego marzenia odwiedzenia czterdziestu krajów przed czterdziestymi urodzinami znalazłem dwie dziesięciodniowe wycieczki objazdowe, każda do trzech krajów. Zaplanowałem na na długie weekendy w maju i czerwcu. Ale chciałem znaleźć jeszcze jakąś wycieczkę w ciepłe miejsce do zrealizowania jeszcze zimą.  Nic z oferty biur podróży mnie nie zachwyciło, ale znalazłem ciekawy lot na Cypr. Wylot z Warszawy w sobotę wczesnym rankiem a powrót w poniedziałek późnym wieczorem. Dzięki temu mogłem spędzić na Cyprze prawie całe trzy dni biorąc tylko jeden dzień urlopu. A że w kolejnych tygodniach już nie było tych lotów w soboty to dosyć szybko zdecydowałem się na zakup biletów i dokładnie tydzień później siedziałem już w samolocie.

Dzień 1 – Larnaka

Z lotniska w Larnace chciałem się przejść do hotelu pieszo po drodze zahaczając o słone jezioro. Niestety wydostanie się pieszo z lotniska okazało się na tyle niewygodne, że wsiadłem jednak w autobus i pojechałem do miasta.

Słone jezioro zobaczyłem więc z okna autobusu. Następnie pokręciłem się trochę po mieście, poszedłem na plażę i wzdłuż wybrzeża udałem się do hotelu.

Było jeszcze za wcześnie by się zameldować. Zostawiłem więc tylko część bagażu i udałem się nad to słone jezioro. Atrakcją jeziora są flamingi, które się w nim stołują. Nie było ich za wiele ale zawsze coś. Pospacerowałem trochę wzdłuż jeziora. Poszedłem do parku i wróciłem do hotelu by się zameldować.

Szybki prysznic i znowu na miasto. Znalazłem też kościół katolicki i wieczorem poszedłem na mszę niedzielną.

Powrót do hotelu i wypadało by troszkę odpocząć. Aplikacja mi pokazuje, że przeszedłem dziś równe 25km.

Dzień 2 – Ayia Napa

Drugiego dnia rano poszedłem na przystanek autobusowy na tak dobrze znanym mi już wybrzeżu Larnaki. Tam wsiadłem do autobusu 43, który zawiózł mnie za 4€ do Ayia Napa.

Wysiadłem na wschodniej części miasta i powoli, spacerkiem kierowałem się wybrzeżem aż do Cape Greco. Po drodze zobaczyłem most miłości i Sea Caves i wszystkie wspaniałe widoki, które były po drodze.

Dalej po dotarciu na wschodni brzeg zobaczyłem Blue Lagoon i poszedłem pod Cape Greco. Na koniec cypla jednak nie dotarłem bo teren był ogrodzony i brama zamknięta.

Następnie skierowałem się kawałek na północ do znajdującej się tam kawiarni by uzupełnić płyny w ten cieplutki dzień.

Niedaleko kawiarni był przystanek autobusowy, więc postanowiłem podejść i zobaczyć o której będzie jakiś autobus do Ayia Napa, ale nie zdążyłem sprawdzić bo akurat podjechał. Za 1,50€ wróciłem do Ayia Napa. Tam jeszcze trochę pospacerowałem po mieście i wybrzeżu. Zobaczyłem między innymi piękny biało niebieski kościół. 

Po południu wróciłem autobusem do Larnaki i poszedłem zjeść coś lokalnego w jednej z restauracji których pełno wzdłuż wybrzeża. Padło na Mussakę, zapiekankę z bakłażana i mięsa mielonego przykrytą sosem beshamel. Do tego frytki, trochę warzywek i sok z pomarańczy… mmm pyszności. Słonko już zaszło, więc jeszcze tylko krótki spacer plażą i odpoczynek, bo chciałem dziś zrobić mniej intensywny dzień a wyszło jak zwykle. 20 km pieszo.

Dzień 3 – Larnaka

Ostatniego dnia chciałem wybrać się na rejs łodzią z przeszklonym dnem. Niestety okazało się, że w poniedziałki nie pływają. Pojechałem więc zobaczyć ruiny starożytnego akweduktu. Następnie udałem się na spacer wzdłuż Jeziora Słonego, ale od innej strony niż byłem pierwszego dnia. Wróciłem na wybrzeże po drodze zahaczając jeszcze o kościół św. Łazarza. Potem krótki szoping, spacer plażą pod samo lotnisko i plażing połączony z obserwowaniem startujących samolotów. Niestety trafiły się tylko dwa. Po południu podjechałem już na terminal lotniska, odprawiłem się… i koniec. Żegnam piękny, ciepły i słoneczny Cypr i wracam na mroźną północ.

Korea i Japonia

Korea i Japonia

Korea i Japonia

Seul i Japonia

04 -18 września 2024

Ta podróż zaczęła się już rok wcześniej kiedy to kupiłem w okazyjnej cenie bilety lotnicze z Wiednia do Seulu. Potem było trochę zamieszania bo linie lotnicze wycofały się z rejsów na tej trasie, ale finalnie udało się zanienić bilety na inną linię lotniczą w podobnym terminie. Biznes życia bo za bilety zapłaciłem 1400zł a zamienili mi na linię Emirates. Z racji, że po zamianie wyszło nieco więcej podróży razem z resztą ekipy postanowiliśmy rozszerzyć wycieczkę o Japonię. Dokupiłem więc kilka biletów i w sumie ten początkowo planowany Seul stał się tylko dodatkiem do podróży do Japonii.

Loty

Godziny na lotniskach

Godziny w powietrzu

Dzień 1 – Długa droga do celu

Lot do Seulu, który wykupiłem dotyczył wylotu z Wiednia, więc najpierw musiałem udać się do stolicy Austrii. Nauczony doświadczeniem z podróży do Pragi nocnym pociągiem postanowiłem zainwestować w bardziej komfortowy środek transportu. Swoją podróż zacząłem więc na lotnisku Chopina gdzie wsiadłem do pierwszego samolotu i o 7:25 wyleciałem do Wiednia. Lot, który trwał nieco ponad godzinę był dopiero przystawką do tego co mnie czekało.

W Wiedniu spotkałem się z resztą mojej ośmioosobowej ekipy i po południu wsiadłem do drugiego samolotu. Był to samolot Airbus A380 linii Emirates. Przyzwyczajony do tanich linii lotniczych w tym gigancie czułem się jakby luksusowo. Dużo miejsca na nogi, ciepłe posiłki i napoje w cenie biletów, ekrany w oparciach foteli oferujące bogatą bibliotekę filmów, obraz z kamer na samolocie oraz gry sprawiały, że podróż była naprawdę wygodna. Samolot, który wystartował z Wiednia o 15:30 po 4 i pół gdzinie czyli o 23:00 wylądował w Dubaju.

Dzień 2 – Dubai, Seul

W Dubaju miałem trochę czasu by pozwiedzać… lotnisko. Następnie wsiadłem do trzeciego samolotu tej podróży i o 3:40 wyleciałem  do Seulu. Na miejsce dotarłem po ponad 8 godzinach lotu czyli o 17:00 czasu lokalnego. 

Ale to jeszcze nie koniec latania. Tego dnia w Seulu miałem czas tylko na szybkie zwiedzanie miasta, ostre jedzenie i zakwaterowanie się na nocleg niedaleko lotniska ponieważ…

Dzień 3 – Seul, Osaka, Hiroshima

… nastpnego dnia z samego rana wróciłem na lotnisko by wsiąść do czwartego samolotu i 0 7:30 wyruszyć do Japonii a konkretnie do Osaki. Na miejsce dotarłem po dwóch godzinach czyli (tu już bez przestawiania zegarków) o 9:30. Ale w Osace też nie zabawiłem długo. Po chwili czasu na ogarnianie biletów na pociągi siedziałem już w pierwszej atrakcji tego wyjazdu czyli superszybkim pociągu Shinkansen. Trasę 330km do Hiroshimy pokonałem w niecałe… półtorej godziny. Pociąg jechał prawie 300km/h! Dla porównania Pendolino na pokonanie trasy z Warszawy do Gdańska (320km) potrzebuje prawie 3 godziny.

Popołudnie spędziłem na zwiedzaniu miasta. Widziałem park oraz izbę pamięci ofiar zrzucenia na miasto bomby atomowej. Budynek, którego mury przetrwały wybuch tej bomby. Wieczorem zjadłem pyszne okonomijaki, wybrałem się na zamek i spacer uliczkami miasta.

Dzień 4 – Hiroshima, Itsukushima

Kolejnego dnia, tym razem już nawet wyspany, ruszyłem na pobliską wyspę by zobaczyć trochę japońskiej przyrody. Najpierw podjechałem trochę pociągiem a następnie przesiadłem się na prom. Na miejscu przy wejściu zaopatrzyłem się w wydrukowaną mapkę wyspy z jej atrakcjami. Niestety, gdy tylko usiadłem na ławce by wyjąć coś z plecaka i odłożyłem mapkę obok siebie to jedna z głównych atrakcji tej wyspy… zjadła mi mapę…

Wyspa jest znana z dużej liczby zamieszkującej ją jeleni. Nie są one oswojone, ale przyzwyczaiły się do ludzi i swobodnie chodzą wśród nich. Jak bardzo swobodnie przekonałem się gdy jeden z nich podszedł do mnie i porwał leżącą przy mnie, wspomnianą wcześniej, mapkę wyspy. Nim się spostrzegłem miał ją juz w pyszczku. Próbowałem mu ją wyrwać, jednakże bezskutecznie. Dalej zwiedzałem z mapą w telefonie.

Oprócz jeleni atrakcjami wyspy są liczne kapliczki i bramy tori. Te charakretystyczne czerwone konstrukcje prowadzą do świątyń. Najbardziej znana z nich stoi w wodzie otaczającego wyspę morza. Jednak po poudniu, w czsaie odpływu, poziom wody się obniża i do bramy można dojść po plaży. Najpierw wybrałem się kolejką linową na górę by podziwiać widoki oraz kapliczki i świątynie. Po południu wybrałem się na wspomnianą plażę i podszedłem pod bramę tori. Wieczór na plaży był dobrym czasem by odpocząć po długiej podruży i nabrać sił przed dalszym zwiedzaniem. Bo tak leniwego czasu już na tej wycieczcie nie uświadczyłem.

Dzień 5 – Hiroshima, Himeji, Kioto

No i nadszedł czas powrotu… Shinkansenem do Osaki. Ale z małym przystankiem po drodze. Znaczy miał być mały ale nie wyszło. 
Nieco przed Osaką zatrzymałem się w miejscowości Himeji, w której znajduje się zamek o tej samej nazwie, znany też jako Zamek Białej Czapli. Jest to ponoć najpiękniejszy zamek w całej Japonii i było to jedno z miejsc, które bardzo chciałem zobaczyć. Plan był taki, że pół dnia przeznaczamy na Himeji a drugie pół na Kobe, kolejny przyskanek przed Osaką. Niestety/stety poranna logistyka i niemiłosierny upał sprawiły, że zwiedzanie się nieco rozwlekło. Postanowiliśmy więc zrezygnować z Kobe a w zamian zobaczyć zamek Himeji także w środkuo oraz pobliski japoński ogród. Wieczorem dotarłem do Osaki gdzie przesiadłem się w kolejny pociąg do Kioto.

Dzień 6 – Kioto

Kioto, dawna stolica Japoni, miasto pełne świątyń, bambusowych lasów i budynków charakterystycznych dla Japonii. To tu w pełni poczułem klimat tego kraju. Taki na jaki liczyłem, nie zabudowany jeszcze szklanymi blokami 

Pierwszy dzień w Kioto zacząłem o jakiejś nieludzkiej porannej porze, ale dzięki temu mogłem spacerować po prawie pustym kompleksie świątynnym, który później zalewa tłum ludzi. Spacerowałem klimatycznymi uliczkami miasta skąpanymi w porannym słońcu, widziałęm nie jedną pagodę, świątynię i kapliczkę. Zjadłem sushi, które jeździło sobie przede mną na talerzykach w różnych kolorach. Przeszedłem przez bambusowy las i spacerowałem po starej dzielnicy miasta. Wieczorem natomiast zwiedziłem nieco tej nowszej dzielnicy i złapałem Pikachu. No dobra… kupiłem.

Dzień 6 – Kioto

Kioto, dawna stolica Japoni, miasto pełne świątyń, bambusowych lasów i budynków charakterystycznych dla Japonii. To tu w pełni poczułem klimat tego kraju. Taki na jaki liczyłem, nie zabudowany jeszcze szklanymi blokami

Pierwszy dzień w Kioto zacząłem o jakiejś nieludzkiej porannej porze, ale dzięki temu mogłem spacerować po prawie pustym kompleksie świątynnym, który później zalewa tłum ludzi. Spacerowałem klimatycznymi uliczkami miasta skąpanymi w porannym słońcu, widziałęm nie jedną pagodę, świątynię i kapliczkę. Zjadłem sushi, które jeździło sobie przede mną na talerzykach w różnych kolorach. Przeszedłem przez bambusowy las i spacerowałem po starej dzielnicy miasta. Wieczorem natomiast zwiedziłem nieco tej nowszej dzielnicy i złapałem Pikachu. No dobra… kupiłem.

Dzień 7 – Kioto, Osaka

Kolejny dzień w Kioto zacząłem wraz z Pikachu od przejścia przez bramy Tori… setki bram Tori. Potem jeszcze pooglądałem okoliczne świątynie by następnie udać się do parku miejskiego gdzie chciałem zobaczyć Pałac Imperialny. Pałac niestety był zamknięty, ale sam park też ładny. Na koniec zwiedzania Kioto udałem się do Kinkaku-ji, świątyni wyłożonej z zewnątrz złotymi płytkami.

Następnie udałem się do Osaki na szybkie zwiedzanie miasta i nocleg przed dalszą podróżą. Przespacerowałem się po położonej nad kanałem dzielnicy Dotonbori znanej z ulicznego jedzenia, licznych neonów i innych dziwnych konstrukcji na budynkach. Mnie osobiście urzekł wielki ruchomy krab nad wejściem do restauracji.

Dzień 8 – Tokio

W Osace udałem się na lotnisko by wsiąść do piątego samolotu w tej podróży. Po półtorej godziny byłem już w stolicy Japonii, Tokio. Przyjechałem pociągiem na stację pełną motywów z Tsubasą, bohaterem starego anime, które oglądałem jako dziecko. W Polsce miało chyba tytuł „Kapitan Jastrząb”.  Tam zakwaterowałem się w wynajętym na przedmieściach domku i udałem na wieczorny spacer po mieście i do teamLab Planet. Jest to interaktywne muzeum sztuki cyfrowej. Najbardziej mi przypadła do gustu sala gdzie było po kolana wody na której wyświetlały się różne kolory i pływające ryby. Inną ciekawą salą była taka o sferycznym suficie na którym wyświetlane były ruchome obrazy. Można było się w niej położyć i zrelaksować. Oprócz tego były sale z wiszącymi kwiatami, łańcuchami świetlnymi, ogromnymi piłkami czy świecącymi kokonami. Ostatnią atrakcją wieczoru była wizyta w jednostce straży pożarnej.

Dzień 9 – Tokio

Drugi dzień w Tokio spędziłem na zwiedzaniu świątyń. Byłem też w muzeum Ninja i Samurajów gdzie rzucałem shurikenami i mogłem się przebrać w strój samuraja. Oprócz tego oczywiście mogłem podziwiać w gablotach prawdziwe katany, kamy, kunai i samurajskie stroje. Można tam też było kupić naprawdę fajne repliki katan, ale uznałem, że może mi nie przejść w bagażu podręcznym. Zwiedziłem też muzeum narodowe gdzie było jeszcze więcej katan. Odwiedziłem też Tokiiskie Centrum Pokemon gdzie chciałem zjeść deser w pokemonowej kawiarnii… ale się okazało, ze tam trzeba robić rezerwacje z dużym wyprzedzeniem. Kolejne kilometry spaceru po mieście, statua Godzilli i rzut oka na Akichabarę, dzielnicę mangi, anime i elektroniki.

Dzień 10 – Tokio

Kolejny dzień zacząłem od wizyty na targu rybnym gdzie można było kupić świeże rybki i inne morskie stworki. Można było też zjeść w jedej z pobliskich restauracji. Niedaleko targu był też wieżowiec z punktem widokowym na panoramę miasta. Ale to był tylko przedsmak zapierających dech w piersiach widoków, bo później udałem się do SkyTree. Wjechałem na 350 piętro tej wieży widokowej po południu by móc podziwiać zarówno ogrom miasta za dnia jak i zachód słońca nad nim i miasto nocą. Mimo, że byłem naprawdę wysoko to i tak miasto ciągnęło się po horyzont. Nocą miasto wyglądało też wyglądało fantastycznie. 

Dzień 11 – Tokio

Tym razem dzień zacząłem samotnie, zostawiają resztę ekipy w domku z samego rana. Wróciłem do miejsca, które wcześniej widziałem tylko przelotnie a na, które chciałem poświęcić nieco więcej czasu. Wróciłem do Akichabary, dzielnicy mangi i anime gdzie zagłębiłem się w niezliczone sklepy z figurkami postaci z anime. A że trochę tego w życiu obejrzałem to co rusz trafiałem na fikurkę, lub plakat postaci które znam i lubię. Po trzech godzinach w świecie anime się oczywiście opamiętałem i dołączyłem do reszty ekipy. A w zasadzie do części, bo okazało się, że pomysłów na zwiedzanie jest tak wiele, że utworzyły się dwie grupy realizujące odmienny program.

Jakimś więc tajnym sposobem znalezionym na Instagramie dostałem się do kawiarni w wieżowcu Shibuya Sky, skąd miałem doskonały widok na słynne przejście dla pieszych, gdzie pasy prowadzą też po przekątnej skrzyżowania. Choć to nie jedyne tego typu przejście w Japonii to jest najbardziej znane ze względu na dużą liczbę ludzi. Potem oczywiście sam przeszedłem przez to przejście… trzy razy by nagrać materiał do filmu i ruszyłem na dalsze zwiedzanie miasta.  Zobaczyłem park i świątynię Meji Jingu. Spacerowałem po wąskich uliczkach Shinjuku, widziałem głowę Godzilli i kolejną świątynię. Wieczorem obejrzałem mapping na ratuszu, wjechałem na jego punkt widokowy. Ostatni rzut oka na Tokio nocą i czas się zbierać do domku.

Dzień 12 – Tokio, Seul

Czas opuścić Tokio i Japonię. Pojechałem pociągiem na lotnisko gdzie porzegnały mnie Pokemony i „naturalnej” wielkości Rem i wsiadłem do szóstego samolotu tej podróży. Po południu byłem juz  w Seulu. Dojechałem na nocleg i jeszcze udało mi się wejść ma mszę do katolickiego kościoła. Potem jeszcze wieczorny spacer po mieście wśród wszechobecnych kranmów z ulicznym jedzeniem i spać.

Dzień 13 – Seul

Dzień zacząłem od wizyty na jednym z największych bazarów w Seulu. Królowało uliczne jedzenie jak i świeże warzywa, owoce i owoce… morza. Później udałem się do parku Jongmyo z kaplicą i świątynią a następnie do ogrodów z Pałacem królewskim i museum folklorystycznym. Trafiłem na jakieś ich święto i wszsytkie obietyky były dostępne bez biletów. A dodatkowo dużo zwiedzających było przebranych w tradycyjne koreańskie stroje. Wieczorem wybrałem się w okolice mostu Jamsu, który jednocześnie jest najdłuższą na świecie fontanną. A na koniec dnia zobaczyłem świątynię Bongeunsa z 23 metrowym posągiem Buddy i pomnik stylu gangnam w dzielnicy Gangnam. Ten od znanej na całym świecie piosenki.

Dzień 14 – Seul

Ostatni już dzień w Seulu bo późnym wieczorem miałem już lot powrotny do domu. Pozwiedzałem jeszcze trochę miasto, spacerowałem po parku, wjechałem kolejką linową na górę z wieżą telewizyjną. Ostatni rzut oka na miasto i czas się kierować na lotnisko. tam szybki prysznic a potem wsiadłem do siódmego samolotu tej podróży.

Dzień 15 – Dubaj, Wiedeń, Warszawa

Z Seulu wyleciałem o północy i do Dubaju przyleciałem o 4:30 jak więc łatwo policzyć leciałem… 9 i pół godziny. Na samolot do Wiednia musiałem poczekać ponad 4 godziny. O 9 wyleciałem ósmym samolotem tej podróży z Dubaju i do Wiednia dotarłem o 13 czyli leciałem… 6 godzin. Potem jeszcze tylko półtorej godziny lotu dziewiątym samolotem do Warszawy i… koniec.