Zaznacz stronę
Korea i Japonia

Korea i Japonia

Korea i Japonia

Seul i Japonia

04 -18 września 2024

Ta podróż zaczęła się już rok wcześniej kiedy to kupiłem w okazyjnej cenie bilety lotnicze z Wiednia do Seulu. Potem było trochę zamieszania bo linie lotnicze wycofały się z rejsów na tej trasie, ale finalnie udało się zanienić bilety na inną linię lotniczą w podobnym terminie. Biznes życia bo za bilety zapłaciłem 1400zł a zamienili mi na linię Emirates. Z racji, że po zamianie wyszło nieco więcej podróży razem z resztą ekipy postanowiliśmy rozszerzyć wycieczkę o Japonię. Dokupiłem więc kilka biletów i w sumie ten początkowo planowany Seul stał się tylko dodatkiem do podróży do Japonii.

Loty

Godziny na lotniskach

Godziny w powietrzu

Dzień 1 – Długa droga do celu

Lot do Seulu, który wykupiłem dotyczył wylotu z Wiednia, więc najpierw musiałem udać się do stolicy Austrii. Nauczony doświadczeniem z podróży do Pragi nocnym pociągiem postanowiłem zainwestować w bardziej komfortowy środek transportu. Swoją podróż zacząłem więc na lotnisku Chopina gdzie wsiadłem do pierwszego samolotu i o 7:25 wyleciałem do Wiednia. Lot, który trwał nieco ponad godzinę był dopiero przystawką do tego co mnie czekało.

W Wiedniu spotkałem się z resztą mojej ośmioosobowej ekipy i po południu wsiadłem do drugiego samolotu. Był to samolot Airbus A380 linii Emirates. Przyzwyczajony do tanich linii lotniczych w tym gigancie czułem się jakby luksusowo. Dużo miejsca na nogi, ciepłe posiłki i napoje w cenie biletów, ekrany w oparciach foteli oferujące bogatą bibliotekę filmów, obraz z kamer na samolocie oraz gry sprawiały, że podróż była naprawdę wygodna. Samolot, który wystartował z Wiednia o 15:30 po 4 i pół gdzinie czyli o 23:00 wylądował w Dubaju.

Dzień 2 – Dubai, Seul

W Dubaju miałem trochę czasu by pozwiedzać… lotnisko. Następnie wsiadłem do trzeciego samolotu tej podróży i o 3:40 wyleciałem  do Seulu. Na miejsce dotarłem po ponad 8 godzinach lotu czyli o 17:00 czasu lokalnego. 

Ale to jeszcze nie koniec latania. Tego dnia w Seulu miałem czas tylko na szybkie zwiedzanie miasta, ostre jedzenie i zakwaterowanie się na nocleg niedaleko lotniska ponieważ…

Dzień 3 – Seul, Osaka, Hiroshima

… nastpnego dnia z samego rana wróciłem na lotnisko by wsiąść do czwartego samolotu i 0 7:30 wyruszyć do Japonii a konkretnie do Osaki. Na miejsce dotarłem po dwóch godzinach czyli (tu już bez przestawiania zegarków) o 9:30. Ale w Osace też nie zabawiłem długo. Po chwili czasu na ogarnianie biletów na pociągi siedziałem już w pierwszej atrakcji tego wyjazdu czyli superszybkim pociągu Shinkansen. Trasę 330km do Hiroshimy pokonałem w niecałe… półtorej godziny. Pociąg jechał prawie 300km/h! Dla porównania Pendolino na pokonanie trasy z Warszawy do Gdańska (320km) potrzebuje prawie 3 godziny.

Popołudnie spędziłem na zwiedzaniu miasta. Widziałem park oraz izbę pamięci ofiar zrzucenia na miasto bomby atomowej. Budynek, którego mury przetrwały wybuch tej bomby. Wieczorem zjadłem pyszne okonomijaki, wybrałem się na zamek i spacer uliczkami miasta.

Dzień 4 – Hiroshima, Itsukushima

Kolejnego dnia, tym razem już nawet wyspany, ruszyłem na pobliską wyspę by zobaczyć trochę japońskiej przyrody. Najpierw podjechałem trochę pociągiem a następnie przesiadłem się na prom. Na miejscu przy wejściu zaopatrzyłem się w wydrukowaną mapkę wyspy z jej atrakcjami. Niestety, gdy tylko usiadłem na ławce by wyjąć coś z plecaka i odłożyłem mapkę obok siebie to jedna z głównych atrakcji tej wyspy… zjadła mi mapę…

Wyspa jest znana z dużej liczby zamieszkującej ją jeleni. Nie są one oswojone, ale przyzwyczaiły się do ludzi i swobodnie chodzą wśród nich. Jak bardzo swobodnie przekonałem się gdy jeden z nich podszedł do mnie i porwał leżącą przy mnie, wspomnianą wcześniej, mapkę wyspy. Nim się spostrzegłem miał ją juz w pyszczku. Próbowałem mu ją wyrwać, jednakże bezskutecznie. Dalej zwiedzałem z mapą w telefonie.

Oprócz jeleni atrakcjami wyspy są liczne kapliczki i bramy tori. Te charakretystyczne czerwone konstrukcje prowadzą do świątyń. Najbardziej znana z nich stoi w wodzie otaczającego wyspę morza. Jednak po poudniu, w czsaie odpływu, poziom wody się obniża i do bramy można dojść po plaży. Najpierw wybrałem się kolejką linową na górę by podziwiać widoki oraz kapliczki i świątynie. Po południu wybrałem się na wspomnianą plażę i podszedłem pod bramę tori. Wieczór na plaży był dobrym czasem by odpocząć po długiej podruży i nabrać sił przed dalszym zwiedzaniem. Bo tak leniwego czasu już na tej wycieczcie nie uświadczyłem.

Dzień 5 – Hiroshima, Himeji, Kioto

No i nadszedł czas powrotu… Shinkansenem do Osaki. Ale z małym przystankiem po drodze. Znaczy miał być mały ale nie wyszło. 
Nieco przed Osaką zatrzymałem się w miejscowości Himeji, w której znajduje się zamek o tej samej nazwie, znany też jako Zamek Białej Czapli. Jest to ponoć najpiękniejszy zamek w całej Japonii i było to jedno z miejsc, które bardzo chciałem zobaczyć. Plan był taki, że pół dnia przeznaczamy na Himeji a drugie pół na Kobe, kolejny przyskanek przed Osaką. Niestety/stety poranna logistyka i niemiłosierny upał sprawiły, że zwiedzanie się nieco rozwlekło. Postanowiliśmy więc zrezygnować z Kobe a w zamian zobaczyć zamek Himeji także w środkuo oraz pobliski japoński ogród. Wieczorem dotarłem do Osaki gdzie przesiadłem się w kolejny pociąg do Kioto.

Dzień 6 – Kioto

Kioto, dawna stolica Japoni, miasto pełne świątyń, bambusowych lasów i budynków charakterystycznych dla Japonii. To tu w pełni poczułem klimat tego kraju. Taki na jaki liczyłem, nie zabudowany jeszcze szklanymi blokami 

Pierwszy dzień w Kioto zacząłem o jakiejś nieludzkiej porannej porze, ale dzięki temu mogłem spacerować po prawie pustym kompleksie świątynnym, który później zalewa tłum ludzi. Spacerowałem klimatycznymi uliczkami miasta skąpanymi w porannym słońcu, widziałęm nie jedną pagodę, świątynię i kapliczkę. Zjadłem sushi, które jeździło sobie przede mną na talerzykach w różnych kolorach. Przeszedłem przez bambusowy las i spacerowałem po starej dzielnicy miasta. Wieczorem natomiast zwiedziłem nieco tej nowszej dzielnicy i złapałem Pikachu. No dobra… kupiłem.

Dzień 6 – Kioto

Kioto, dawna stolica Japoni, miasto pełne świątyń, bambusowych lasów i budynków charakterystycznych dla Japonii. To tu w pełni poczułem klimat tego kraju. Taki na jaki liczyłem, nie zabudowany jeszcze szklanymi blokami

Pierwszy dzień w Kioto zacząłem o jakiejś nieludzkiej porannej porze, ale dzięki temu mogłem spacerować po prawie pustym kompleksie świątynnym, który później zalewa tłum ludzi. Spacerowałem klimatycznymi uliczkami miasta skąpanymi w porannym słońcu, widziałęm nie jedną pagodę, świątynię i kapliczkę. Zjadłem sushi, które jeździło sobie przede mną na talerzykach w różnych kolorach. Przeszedłem przez bambusowy las i spacerowałem po starej dzielnicy miasta. Wieczorem natomiast zwiedziłem nieco tej nowszej dzielnicy i złapałem Pikachu. No dobra… kupiłem.

Dzień 7 – Kioto, Osaka

Kolejny dzień w Kioto zacząłem wraz z Pikachu od przejścia przez bramy Tori… setki bram Tori. Potem jeszcze pooglądałem okoliczne świątynie by następnie udać się do parku miejskiego gdzie chciałem zobaczyć Pałac Imperialny. Pałac niestety był zamknięty, ale sam park też ładny. Na koniec zwiedzania Kioto udałem się do Kinkaku-ji, świątyni wyłożonej z zewnątrz złotymi płytkami.

Następnie udałem się do Osaki na szybkie zwiedzanie miasta i nocleg przed dalszą podróżą. Przespacerowałem się po położonej nad kanałem dzielnicy Dotonbori znanej z ulicznego jedzenia, licznych neonów i innych dziwnych konstrukcji na budynkach. Mnie osobiście urzekł wielki ruchomy krab nad wejściem do restauracji.

Dzień 8 – Tokio

W Osace udałem się na lotnisko by wsiąść do piątego samolotu w tej podróży. Po półtorej godziny byłem już w stolicy Japonii, Tokio. Przyjechałem pociągiem na stację pełną motywów z Tsubasą, bohaterem starego anime, które oglądałem jako dziecko. W Polsce miało chyba tytuł „Kapitan Jastrząb”.  Tam zakwaterowałem się w wynajętym na przedmieściach domku i udałem na wieczorny spacer po mieście i do teamLab Planet. Jest to interaktywne muzeum sztuki cyfrowej. Najbardziej mi przypadła do gustu sala gdzie było po kolana wody na której wyświetlały się różne kolory i pływające ryby. Inną ciekawą salą była taka o sferycznym suficie na którym wyświetlane były ruchome obrazy. Można było się w niej położyć i zrelaksować. Oprócz tego były sale z wiszącymi kwiatami, łańcuchami świetlnymi, ogromnymi piłkami czy świecącymi kokonami. Ostatnią atrakcją wieczoru była wizyta w jednostce straży pożarnej.

Dzień 9 – Tokio

Drugi dzień w Tokio spędziłem na zwiedzaniu świątyń. Byłem też w muzeum Ninja i Samurajów gdzie rzucałem shurikenami i mogłem się przebrać w strój samuraja. Oprócz tego oczywiście mogłem podziwiać w gablotach prawdziwe katany, kamy, kunai i samurajskie stroje. Można tam też było kupić naprawdę fajne repliki katan, ale uznałem, że może mi nie przejść w bagażu podręcznym. Zwiedziłem też muzeum narodowe gdzie było jeszcze więcej katan. Odwiedziłem też Tokiiskie Centrum Pokemon gdzie chciałem zjeść deser w pokemonowej kawiarnii… ale się okazało, ze tam trzeba robić rezerwacje z dużym wyprzedzeniem. Kolejne kilometry spaceru po mieście, statua Godzilli i rzut oka na Akichabarę, dzielnicę mangi, anime i elektroniki.

Dzień 10 – Tokio

Kolejny dzień zacząłem od wizyty na targu rybnym gdzie można było kupić świeże rybki i inne morskie stworki. Można było też zjeść w jedej z pobliskich restauracji. Niedaleko targu był też wieżowiec z punktem widokowym na panoramę miasta. Ale to był tylko przedsmak zapierających dech w piersiach widoków, bo później udałem się do SkyTree. Wjechałem na 350 piętro tej wieży widokowej po południu by móc podziwiać zarówno ogrom miasta za dnia jak i zachód słońca nad nim i miasto nocą. Mimo, że byłem naprawdę wysoko to i tak miasto ciągnęło się po horyzont. Nocą miasto wyglądało też wyglądało fantastycznie. 

Dzień 11 – Tokio

Tym razem dzień zacząłem samotnie, zostawiają resztę ekipy w domku z samego rana. Wróciłem do miejsca, które wcześniej widziałem tylko przelotnie a na, które chciałem poświęcić nieco więcej czasu. Wróciłem do Akichabary, dzielnicy mangi i anime gdzie zagłębiłem się w niezliczone sklepy z figurkami postaci z anime. A że trochę tego w życiu obejrzałem to co rusz trafiałem na fikurkę, lub plakat postaci które znam i lubię. Po trzech godzinach w świecie anime się oczywiście opamiętałem i dołączyłem do reszty ekipy. A w zasadzie do części, bo okazało się, że pomysłów na zwiedzanie jest tak wiele, że utworzyły się dwie grupy realizujące odmienny program.

Jakimś więc tajnym sposobem znalezionym na Instagramie dostałem się do kawiarni w wieżowcu Shibuya Sky, skąd miałem doskonały widok na słynne przejście dla pieszych, gdzie pasy prowadzą też po przekątnej skrzyżowania. Choć to nie jedyne tego typu przejście w Japonii to jest najbardziej znane ze względu na dużą liczbę ludzi. Potem oczywiście sam przeszedłem przez to przejście… trzy razy by nagrać materiał do filmu i ruszyłem na dalsze zwiedzanie miasta.  Zobaczyłem park i świątynię Meji Jingu. Spacerowałem po wąskich uliczkach Shinjuku, widziałem głowę Godzilli i kolejną świątynię. Wieczorem obejrzałem mapping na ratuszu, wjechałem na jego punkt widokowy. Ostatni rzut oka na Tokio nocą i czas się zbierać do domku.

Dzień 12 – Tokio, Seul

Czas opuścić Tokio i Japonię. Pojechałem pociągiem na lotnisko gdzie porzegnały mnie Pokemony i „naturalnej” wielkości Rem i wsiadłem do szóstego samolotu tej podróży. Po południu byłem juz  w Seulu. Dojechałem na nocleg i jeszcze udało mi się wejść ma mszę do katolickiego kościoła. Potem jeszcze wieczorny spacer po mieście wśród wszechobecnych kranmów z ulicznym jedzeniem i spać.

Dzień 13 – Seul

Dzień zacząłem od wizyty na jednym z największych bazarów w Seulu. Królowało uliczne jedzenie jak i świeże warzywa, owoce i owoce… morza. Później udałem się do parku Jongmyo z kaplicą i świątynią a następnie do ogrodów z Pałacem królewskim i museum folklorystycznym. Trafiłem na jakieś ich święto i wszsytkie obietyky były dostępne bez biletów. A dodatkowo dużo zwiedzających było przebranych w tradycyjne koreańskie stroje. Wieczorem wybrałem się w okolice mostu Jamsu, który jednocześnie jest najdłuższą na świecie fontanną. A na koniec dnia zobaczyłem świątynię Bongeunsa z 23 metrowym posągiem Buddy i pomnik stylu gangnam w dzielnicy Gangnam. Ten od znanej na całym świecie piosenki.

Dzień 14 – Seul

Ostatni już dzień w Seulu bo późnym wieczorem miałem już lot powrotny do domu. Pozwiedzałem jeszcze trochę miasto, spacerowałem po parku, wjechałem kolejką linową na górę z wieżą telewizyjną. Ostatni rzut oka na miasto i czas się kierować na lotnisko. tam szybki prysznic a potem wsiadłem do siódmego samolotu tej podróży.

Dzień 15 – Dubaj, Wiedeń, Warszawa

Z Seulu wyleciałem o północy i do Dubaju przyleciałem o 4:30 jak więc łatwo policzyć leciałem… 9 i pół godziny. Na samolot do Wiednia musiałem poczekać ponad 4 godziny. O 9 wyleciałem ósmym samolotem tej podróży z Dubaju i do Wiednia dotarłem o 13 czyli leciałem… 6 godzin. Potem jeszcze tylko półtorej godziny lotu dziewiątym samolotem do Warszawy i… koniec.

Beneluks

Beneluks

Beneluks

Wycieczka obiazdowa z Rainbow: Beneluks – Małe potęgi Europy.

15 -19 czerwca 2024

Kontynuując moje zwiedzanie śwata wybrałem się na wycieczkę objazdową przez trzy kraje Beneluksu: Holandię, Belgię i Luksemburg. Mam taki pomysł by do swojej czterdziestki odwiedzić w sumie czterdzieści krajów. Po tej wycieczce zostaje mi jeszcze 11 krajów i nieco ponad rok czasu. Dam radę 🙂

Dzień 0 – Przejazd do Holandii

Wyjechałem z Warszawy o 3:45 rano… znaczy w nocy. Tym razem nie zaspałem i nie pomyliłem dni. W Warszawie wsiadłem do busa ale w Poznaniu była przesiadka do większego docelowego autokaru. Nim kontynuowałem podróż przez Niemcy. Do hotelu w Amsterdamie dotarłem wieczorem, około 21:30.

Dzień 1 – Amsterdam

Dzień rozpocząłem od śniadania w hotelu, po czym przejechałem do centrum Amsterdamu. Tam odbył się rejs statkiem po kanałach, który pozwolił zobaczyć miasto z nieco innej perspektywy. Rejs ciekawy, choć widoki i sama łódka bardzo podobne do tych z Kopenhagi w poprzednim roku. Następnie był czas wolny na spacer po centrum miasta i sławnej dzielnicy czerwonych latarni.

Obowiązkowym punktem na wycieczkach objazdowych jest wizyta w jakimś miejscu gdzie ktoś opowiada o swojej pracy a potem zachęca do zakupów. Tu była to szlifiernia diamentów. Ale wyniosłem z tamtąd tylko wiedzę, że nie każdy oszlifowany diament to brylant.
W szlifierni diamentów dowiedziałem się, że nie każdy oszlifowany diament to brylant, ponieważ brylant to konkretny kształt szlifu.
Zwiedziłem również Rijksmuseum, muzeum Niderlandów gdzie zobaczyłem takie dzieła jak „Straż nocna” Rembrandta, „Mleczarka” Vermeera oraz autoportret Vincenta van Gogha. Przyznam szczerze, że kojarzyłem tylko ten ostatni obraz, ale na szczęście w muzeum oprób obrazów były również inne eksponaty. Podobała mi się biblioteka, choć nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia jak ta w Szwajcarii.

Dzień 2 – Holandia

Drugiego dnia odwiedziłem skansen wiatraków w Kinderdijk. Najpierw popłynęliśmy łodzią wzdłuż linii wiatraków. Potem była okazja wejść do jednego z nich. Wiatraki te służyły i w sumie nadal służą do odpompowywania nadmiaru wody z terenów położonych niżej to tych wyżej. Osoby mieszkające w takich wiatrakach muszą być w gotowości by go uruchomić gdy wody nagromadzi się zbyt dużo.

Następnie udałem się do Rotterdamu, miasta słynącego z nowoczesnej i nietypowej architektury. Hala targowa z wielkim obrazem w środku i mieszkaniami w zewnętrznej części była imponująca. Natomiast domy kubełkowe jakoś nie przypadły mi do gustu. Wolę Gaudiego w Barcelonie.

Kolejnym przystankiem było Delft, gdzie spacerowałem po malowniczych uliczkach miasteczka słynącego z produkcji porcelany.

Dzień zakończył się w Hadze, w nadmorskiej dzielnicy Scheveningen. Nadmorski piasek dał stopom nieco ukojenia po całym dniu zwiedzania. A i widoki były niczego sobie. Na szczególną uwagę zasługuje molo z diabelskim młynem i wieżą do bungie.

Dzień 3 – Belgia

Trzeciego dnia zwiedzałem Belgię. Pierwszym przystankiem była Brugia, gdzie przewodniczka oprowadzała po średniowiecznym mieście pełnym kanałów i zabytkowych budynków. Następnie udałem się do Brukseli, gdzie zobaczyłem Atomium oraz rynek (Grand Place), jeden z najpiękniejszych placów w Europie (podobno). W Brukseli zobaczyłem również Parlament Europejski.

Nie obyło się też bez lokalnych przysmaków. Gofrów, frytek i oczywiście czekoladek.

Dzień 4 – Luksemburg

Czwartego dnia dotarłem do Luksemburga, gdzie odbył się spacer po mieście i czas wolny na zwiedzanie głównych atrakcji.

Wieczorem dotarłem do Wetzlar w Niemczech, gdzie spacerowałem po klimatycznym miasteczku z budynkami w stylu bawarskim.

Dzień 5 – Powrót do Polski

Ostatniego dnia wyruszyłem w podróż powrotną do Polski.
Wycieczka pozwoliła mi zwiedzić wiele interesujących miejsc w krajach Beneluxu, obejmując różnorodne atrakcje turystyczne i zabytki.

Kirgistan i Kazachstan

Kirgistan i Kazachstan

Kirgistan i Kazachstan

 

9 – 22 maja 2024

Pomysł na podróż do tych dwóch państw wziął się z propozycji taniego przelotu do Kirgistanu i jeszcze tańszego powrotu do Warszawy z Kazachstanu. Jedyny haczyk polegał na tym, że Pegaz odlatywał z Pragi… tej w Czechach. Jednak doliczając nawet pociąg do Pragi, podróż tam i z powrotem kosztowała mnie około 500 zł. Ponieważ Pegaz nie chciał sprzedać więcej tak tanich biletów, kupiliśmy jeszcze dwa z Berlina i dwa z Mediolanu. W ten sposób, na grzbietach różnych pegazów, przylecieliśmy do Kirgistanu, by wspólnie ruszyć w podróż po tych krajach.

Dzień 1 – Bishkek, Burana Tower i gorące źródła Ysyk-Ata

Po wylądowaniu w Biszkeku, stolicy Kirgistanu, ruszyliśmy do miasta, by coś zjeść. Biszkek, położony u podnóża gór Tien-szan, jest największym miastem w kraju. Następnie udaliśmy się w kierunku wieży Burana. Ta wieża to minaret z XI wieku, pozostałość po starożytnym mieście Balasagun, które było jednym z ważniejszych miast na Jedwabnym Szlaku. Pogoda nie dopisała, więc po znalezieniu noclegu u lokalnego gospodarza udaliśmy się do gorących źródeł w Ysyk-Ata, znanych ze swoich leczniczych właściwości. Tym ciepłym akcentem zakończyliśmy ten chłodny dzień.

Dzień 2 – Wodospad Kegeti i kanion Kok-Monok

Pomimo chłodnej pogody, wyspani i najedzeni, ruszyliśmy w kierunku kolejnych atrakcji. Pierwszą z nich był wodospad Kegeti, położony w malowniczej dolinie niedaleko Biszkeku. Następnie odwiedziliśmy kanion Kok-Monok, który oferuje spektakularne widoki na surowe skaliste formacje. Szukaliśmy też drugiego kanionu, ale niestety nie udało się go znaleźć. Warunki pogodowe nie zachęcały do dalszych poszukiwań.

Dzień 3 – Jezioro Yssyk-Kul

Rano wyszliśmy nad jezioro Yssyk-Kul, jedno z największych jezior górskich na świecie, położone w północno-wschodniej części Kirgistanu. Jezioro jest znane z wyjątkowej czystości i pięknych plaż, na których często można spotkać pasące się konie. Po zrobieniu kilku zdjęć i zjedzeniu śniadania za 6 zł, ruszyliśmy w drogę powrotną do Biszkeku. Tam wsiedliśmy do autobusu do Ałmat, aby przedostać się do Kazachstanu. Granicę trzeba było przejść pieszo, co zajęło trochę czasu na kontroli, ale na szczęście wszyscy zostali przepuszczeni. Po przesiadce do innego autobusu, czekała nas długa droga do stolicy Kazachstanu. Po dotarciu na miejsce, ogarnęliśmy auto, jedzenie i poszliśmy spać.

Dzień 4 – Ałmaty, Alma Arasan

Ałmaty, dawna stolica Kazachstanu, można opisać jednym słowem: „korki”. Dlatego porzuciliśmy auto i w miasto ruszyliśmy metrem. Po krótkim zwiedzaniu i pysznym jedzeniu, wybraliśmy się autem za miasto. Naszym celem były zielone górskie tereny Alma Arasan, położone na południe od miasta. Jest to popularne miejsce wypoczynkowe, znane z malowniczych krajobrazów i gorących źródeł.

Dzień 5 – Ałmaty, Ile-Alatau

Kolejny dzień spędziliśmy w mieście i jego zielonych okolicach. Tym razem odwiedziliśmy park narodowy Ile-Alatau, który rozciąga się na południe od Ałmaty. Park oferuje wspaniałe widoki, bogatą faunę i florę oraz liczne szlaki turystyczne. Pogoda dopisała – na dole było ciepło i słonecznie, a po wejściu na szczyt… również było ciepło i słonecznie, mimo że śnieg wciąż leżał na zboczach gór i przy strumieniu.

Dzień 6 – Kanion Szaryński i Jezioro Kolsai

Wyruszyliśmy na wschód, przez rozległe pustkowia, drogami, których końca nie było widać. Naszym pierwszym celem był Kanion Szaryński, często porównywany do Wielkiego Kanionu w USA. W kanionie było bardzo gorąco, ale również bardzo malowniczo, a na końcu czekała rzeka i nieco drzew. Spotkaliśmy tam czworo Polaków, którzy podróżowali w bardziej ekstremalny sposób – bez samochodu, za to z namiotami. Podzieliliśmy się naszym autem, a oni podzielili się fantastycznymi opowieściami o swoich przygodach.

Z nowymi pasażerami ruszyliśmy dalej w kierunku jeziora Kolsai, po drodze zahaczając o kolejny kanion.

Dzień 7 – Jezioro Kaindy

Rano wróciliśmy nad jezioro Kolsai, gdzie znów spotkaliśmy naszych polskich znajomych. Razem z nimi udaliśmy się nad kolejne jezioro, Kaindy. Droga była trudniejsza – najpierw autem po wertepach i przez strumienie, a potem pieszo pod górę i na dół. Jezioro Kaindy jest znane z drzew wyrastających z wody, które tworzą niesamowity widok. Jezioro powstało na skutek trzęsienia ziemi w 1911 roku, które doprowadziło do zalania doliny.

Dzień 8 – Ałtyn Emel i śpiewająca wydma

Kolejną atrakcją na naszej mapie był park narodowy Ałtyn Emel. Ogromny obszar, po którym należy jeździć autem terenowym, ma kilka kluczowych atrakcji. Jedną z nich jest śpiewająca wydma, która wydaje specyficzne dźwięki, gdy się po niej zjeżdża. Niestety tego dnia nie była w nastroju do śpiewania, prawdopodobnie z powodu nocnego deszczu. Przy próbie zjeżdżania wydawała tylko ciche, niewyraźne jęki… ale widoki były piękne.

Dzień 9 – Ałtyn Emel i góry Aktau

Kolejny dzień w parku narodowym Ałtyn Emel. Tym razem skierowaliśmy się do gór Aktau, znanych z unikalnych kolorowych skał i fantastycznych formacji geologicznych. Po krótkiej wizycie u mechanika (nasze auto potrzebowało naprawy) udaliśmy się na nocleg do miejscowości Kapszagaj.

Dzień 10 – Kapszagaj

Trafiliśmy do fantastycznego hotelu z basenem. Jego wygląd wieczorem i o poranku był tak klimatyczny, że aż żal było go opuszczać. Udaliśmy się na plażę pobliskiego jeziora Kapszagaj, sztucznego zbiornika na rzece Ili, popularnego miejsca rekreacji. Widok, który się nam ukazał, był prawie tak piękny jak ten w hotelu. Na drugim brzegu jeziora było widać wąski pas lądu, nad nim chmury, a nad nimi góry. Wyglądało to tak, jakby góry były na niebie. Fantastyczne.

Dzień 11 – Tamgały Tas

Przed powrotem do Ałmat, udaliśmy się jeszcze do Tamgały Tas, miejsca, gdzie na skałach zachowały się starożytne malowidła. Tamgały Tas jest znane z buddyjskich inskrypcji i petroglifów, które pochodzą z różnych okresów historycznych.

Dzień 12 – Ałmaty

Nadszedł ostatni dzień zwiedzania. Spędziliśmy go w stolicy, spacerując po parkach. Oddaliśmy auto, zrobiliśmy ostatnie zakupy, a następnego dnia wczesnym rankiem udaliśmy się na lotnisko i polecieliśmy prosto do Warszawy… no prawie.

Lot był z przesiadką w Ankarze, stolicy Turcji. Zostawiliśmy więc bagaże w bagażomacie, który chciał je zjeść, i pojechaliśmy autobusem do miasta. Krótki spacer, szybkie jedzenie i powrót na lotnisko. Tym razem już na poważnie polecieliśmy prosto do Warszawy.

Skandynawia

Skandynawia

Skandynawia

Wycieczka objazdowa z Rainbow: Skandynawia i Przylądek Północny, Finlandia, Norwegia, Szwecja

 29 lipca – 10 sierpnia 2023

Znowu wyjazd zacząłem od telefonu z biura podróży. Tym razem zadzwonili do mnie pół godziny przed planowanym odjazdem i zapytali czy jestem już na dworcu. Byłem. Okazało się, że pozostałe 4 osoby jadące z Warszawy były już przy autokarze, więc gdy i ja do niego podszedłem to mogliśmy wyjechać nieco przed czasem. I dobrze…

Dzień 1 – Przejazd do Świnoujścia

Jadąc autostradą w stronę Łodzi trafiliśmy na korek w Bolimowie. I to taki spowodowany wypadkiem, więc wszyscy stali. Za chwilę, jakieś 100 metrów przed nami na autostradę wiejach wóz strażacki. Skorzystaliśmy więc z otwartej bramy i wyjechaliśmy z autostrady by przez wioski i lasy ominąć korek i wrócić na autostradę dobrze mi znanym zjazdem na Skierniewice. Prawie pustą drogą ruszyliśmy dalej. W międzyczasie w radiu padła informacja, że minięty przez nas odcinek drogi będzie zablokowany jeszcze co najmniej dwie godziny.

Po drodze zgarnęliśmy jeszcze osoby z Łodzi, Poznania i kilku innych miejsc. Do Świnoujścia dotarliśmy wieczorem. Tam zaokrętowaliśmy się na prom i ruszyliśmy na północ, do Szwecji.

Dzień 2 – Kopenhaga

Noc na promie minęła dobrze. Nie bujało i wbrew moim obawom nie spadłem z piętrowego łóżka. Po śniadaniu na promie zeszliśmy do naszego autokaru i ruszyliśmy w drogę. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów w Skandi w Szwecji wjechaliśmy na przeprawę mostowi tunelową łączącą szwedzkie Malmo z Duńską Kopenhagą. I to Kopenhaga była główną atrakcją tego dnia. Zwiedzaliśmy ją z lokalnym przewodnikiem podjeżdżając autokarem w różne miejsca a następnie spacerując.

Oczywiście „największa” atrakcja Kopenhagi jest… mała. Mała Syrenka bo o niej mowa to pomnik na skale przedstawiający postać wykreowaną przez Jana Christiana Andersena, który mieszkał w Kopenhadze. Udaliśmy się też na godzinny rejs łodzią po miejskich kanałach. Choć pogoda nie dopisała to udało się zobaczyć trochę miasta z tej perspektywy. Po rejsie mieliśmy godzinę wolnego czasu na indywidualne zwiedzanie a następnie ruszyliśmy w kierunku przeprawy promowej by wrócić do Szwecji.

Dzień 3 – Oslo, Holmenkollen, Skansen, 

Trzeciego dnia ruszyliśmy na północ, w stronę Norwegii i prosto do Oslo. Pierwszym punktem programu była skocznia narciarska Holmenkollen. Wjechaliśmy windą na górę skąd rozpościerał się widok na miasto. 

Następnie udaliśmy się na wyspę muzeów gdzie zwiedzaliśmy skansen i to właśnie to miejsce było pierwszym skansenem na świecie i od niego pochodzi nazwa skansen.

 

Kolejne muzeum na wyspie to muzeum startu „Fram”, tego na którym Amundsen dotarł pod biegun południowy. 

 

Następnie z lokalnym przewodnikiem zwiedziliśmy miasto i Park Frogner, będący jednocześnie muzeum rzeźb Gustawa Vigelanda, przedstawiające wszystkie stadia ludzkiego życia.

Dzień 4 – Lillehammer

Czwarty dzień zaczęliśmy od wizyty na skoczni narciarskiej w Lilehammer. Po kilku minutach na skoczni pojawili się też trenujący skoczkowie, co zdecydowanie uatrakcyjniło oglądanie samej skoczni.

Dzień 5 – Trondheim.

Dzień zaczęliśmy od wizyty w Trondheim. Najpierw spacer z pilotem a potem zwiedzanie katedry i ponad godzina wolnego czasu na cieszwnie się urokami miasta. Z Trondheim ruszyliśmy w długą drogę na północ. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko na chwilę przy wodospadzie. Na nocleg dotarliśmy do Mo i Rana.

Dzień 6 – Krąg polarny i Salstraumen

Dalej jedziemy na północ. Zatrzymaliśmy się na kręgu polarnym gdzie znajduje się Centrum Polarsirkelsenteret. W budynku znajdującym się na linii kręgu polarnego można oczywiście kupić pamiątki ale i obejrzeć w mini kinie film o kręgu polarnym. Dalej skręciliśmy do miejsca gdzie występuje Salstraumen, najsilniejszy prąd pływowy świata. Z mostu i jego okolic mogliśmy obserwować jak w cieśninie łączącej dwa fiordy tworzą się wiry wody. Następnie wróciliśmy do głównej drogi i naszej podróży na północ. Po drodze była niewielka przeprawa promowa i wieczorem dotarliśmy do Narwiku. Tam odwiedziliśmy cmentarz z mogiłami polskich żołnierzy i udaliśmy się na nocleg.

Dzień 7 – Øksfjordjøkelen

Dalej jedziemy na północ. Udaliśmy się do niewielkiej osady położonej nad fiordem Jokelfjord, skąd widoczny jest jęzor lodowca Øksfjordjøkelen. Szybką łodzią motorową podpłynęliśmy pod miejsce gdzie znajduje się jęzor lodowca. Widok robi wrażenie, zwłaszcza u samego podnóża gdzie do fiordu wpada wodospad świeżo roztopionego lodu. Na nocleg ruszyliśmy do Hammerfest. Najbardziej na północ wysuniętego europejskiego miasta. Po drodze krajobraz się zmienił. Wszechobecne dotąd lasy ustąpiły miejsca pustym przestrzeniom. Po drodze widzieliśmy kilka razy spacerujące lub odpoczywające renifery. Spacerowały nawet chodnikiem w samym Hammerfest. A po wyjściu z autokaru spotkaliśmy jesze dwa podjadające rośliny w przyhotelowym skwerku. Później spotkałem je jeszcze jak zrobiły sobie bufet w czyimś ogródku.

Dzień 8 – Przylądek Północny i Morze Arktyczne

Tak. Dalej jedziemy na północ. Ale to już ostatni raz, bo w południe docieramy na Przylądek Północny, najbardziej na północ wysunięty punkt kontynentalnej Europy. W centrum turystycznym oglądamy w kinie krótki film o Nordkapp. Oczywiście jest sklep z pamiątkami na na zewnątrz, na urwisku, pomnik w kształcie globusa.

Następnie udaliśmy się do jednej z wiosek rybackich na wyspie na Birdsafari: rejs łodzią po Morzu Arktycznym, na którym podziwialiśmy maskonury, głuptaki i bieliki.

Dzień 9 – Rovaniemi

Dotarliśmy do Finlandii. Tu pierwszym przystaniekiem było Siida – muzeum i skansen – przedstawiające naturę i kulturę Laponii i jej mieszkańców Samów. Dalej przez malowniczą fińską Laponię dotarliśmy do Rovaniemi. Tu też zatrzymaliśmy się na nocleg w wiosce samego Świętego Mikołaja. Nocowaliśmy w uroczych drewnianych domkach z choinkami na tarasie i sauną w łazience. 

Dzień 10 – Rovaniemi i wizyta u Mikołaja

Po noclegu w wiosce Mikołaja, wyspani i najedzeni udaliśmy się na wizytę do gospodarza. Mikołaj wyglądał jak Mikołaj, trochę z nami pogadał, trochę pożartował, zdjęć nie pozwolił robić a za te zrobione przez elfy kazał słono płacić, więc żadnych zdjęć nie mam. Za to nie było problemu by robić zdjęcia reniferom na wybiegu gdzie mogliśmy je nakarmić i pogłaskać. Choć za tę przyjemność elfy też sobie liczyły 5€, ale to zdecydowanie mniej niż 40€ za zdjęcie z Mikołajem. 

Po opuszczeniu mikołajowych włości ruszyliśmy dalej, w kierunku miasta Oulu i na nocleg nad jezioro Peurunka.

Dzień 11 – Lahti, Helsinki i Bałtycka Księżniczka.

Następnego dnia ruszyliśmy do stolicy Finlandii. Ale po drodze skręciliśmy do Lahtii by sobaczyć jeszcze jeden a w zasadzie dwa kompleksy skoczni narciarskich. Trzy stare drewniane skocznie, trzy nowe i jeszcze dwie malutkie. Przy najwyższej nowej skoczni nowego znaczenia nabiera stwierdzenie „skoczyć na basen” bo w sezonie letnim u podnórza skoczni znajduje się odkryty basen.

Helsinki, stolicę Finlandii najpierw zwiedzaliśmy z lokalnym przewodnikiem. Zobaczyliśmy reprezentacyjny Plac Senacki z budynkami Uniwersytetu, katedrę luterańską, pałac prezydencki, port jachtowy i słynny wykuty w Skale kościół Temppeliaukio. Mieliśmy też trochę czasu na samodzielne zwiedzanie.

Następnie udaliśmy się do Turku gdzie weszliśmy na prom „Baltic Princess” płynący do Sztokholmu. Na promie zjedliśmy wykwintną kolację podziwiając przez okna mijane liczne wysepki.

Dzień 12 – Sztokholm

I nadszedł ostatni dzień zwiedzania. Po śniadaniu na promie ruszyliśmy na zwiedzanie Sztokhomu. Tu również mieliśmy lokalnego przewodnika, który oprowadził nas po mieście. Przeszliśmy się brukowanymi uliczkami miasta, weszliśmy do ratusza gdzie co roku przyznawane są nagrody Nobla i zwiedziliśmy muzeum statku Vasa.

A potem to już tylko droga do Ystad, zaokrętowanie na nocny prom do Świnoujścia i długa jazda autokarem przez pół Polski. Tym razem bez dodatkowych atrakcji.

Szwajcaria

Szwajcaria

Szwajcaria

Wycieczka objazdowa z Rainbow: Szwajcaria – Grand Tour – Comfort

3 – 9 czerwca 2023

Moja podróż do Szwajcarii miała się rozpocząć o 3:00 w nocy, wyjazdem autokaru z Dworca PKS Warszawa Zachodnia. O 3:06 obudził mnie telefon. Miła pani zapytała:

  • „Panie Pawle, dzwonię z Rainbow. Czy jest Pan w autokarze?”

Nie byłem. Byłem w łóżku. Smacznie spałem święcie przekonany że moja podróż zaczyna się następnego dnia i mam jeszcze cały dzień na pakowanie i zakupy.

Pani z Rainbow powiedziała jednak, że nie wszystko stracone. Wystarczy, że się dostanę np. do Katowic, by zdążyć na przesiadkę do autokaru. Oczywiście warunek był taki, że muszę się dostać do Katowic wcześniej niż autokar. Wyjąłem więc z szafy walizkę, wrzuciłem do niej wszystko co uznałem za potrzebne i czym prędzej udałem się na dworzec PKP by pociągiem pojechać do Katowic.

 

Dzień 1 – Przejazd przez Czechy i Austrię

Z Katowic autokar Rainbow zabrał mnie do miejsca przesiadkowego w Woszczycach. Tam też wsiadłem już do właściwego autokaru. W autokarze mile mnie zaskoczyły dwie sprawy. Pierwsza to obecność gniazdek przy każdej parze foteli. Druga to fakt, że w autokarze było sporo miejsc wolnych i miałem do dyspozycji dwa fotele co zdecydowanie wpłynęło na komfort jazdy. Wyruszyliśmy z Woszczyc kilka minut po 11 i w Polsce czekał nas już tylko jeden postój przed Cieszynem a potem długa przez Czechy, Austrię i kawałek Niemiec. Zdecydowana większość trasy to malowniczy krajobraz zielonych pagórków.

Na nocleg w okolice Insbruka dojechaliśmy chwilę po 23:00. Standard hotelu był wystarczający by się w miarę komfortowo umyć i wyspać po długiej podróży.

Dzień 2 – Sankt Gallen, Wodospady na Renie i Stein am Rhein

Drugiego dnia, po śniadaniu, o godzinie 9:00 ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę Szwajcarii.

Pierwszym punktem tego dnia było miasto Sankt Gallen. Przeszliśmy się chwilę po mieście, weszliśmy do katedry i… biblioteki. I ta mnie zaskoczyła. Bo to taka biblioteka-muzeum. Jedno pomieszczenie z drewnianymi regałami na książki pod ścianami ale jak tylko wszedłem to poczułem się jakbym się przeniósł w czasie albo do jakiejś lokacji fantasy. Oprócz dwupoziomowych regałów z książkami na środku stał ogromny globus z XVI wieku. Bajka.

40 minut czasu wolnego na indywidualny spacer po mieście i ruszyliśmy w stronę kolejnej atrakcji, wodospadów na Renie.

Wodospady były… duże. Może nie wysokie, ani nie jakoś bardzo szerokie, ale ilość i prędkość przepływającej wody zrobiła na mnie duże wrażenie. Zwłaszacza, że można było zejść ścieżką na tarasy widokowe z których do tych ogromnych mas wody było całkiem blisko. Prawie na wyciągnięcie ręki.

Jadąc dalej wzdłuż Renu dotarliśmy do niewielkiego, ale pięknego miasteczka Stein am Rhein. Tam po krótkim spacerze z pilotem była ponad godzina wolnego czasu lub obiadokolacja dla tych co ją wykupili.

Na nocleg dotarliśmy do hotelu pod Zurychem.

Dzień 3 – Lucerna, Pilatus i Fryburg

O 8:00 rano wyjechaliśmy do Lucerny. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się na nabrzeże i odbyliśmy godzinny rejs po Jeziorze czterech kantonów. Rejs był przyjemny, widoki atrakcyjne a sam statkiem komfortowy. Rejs po jeziorze to impreza fakultatywna i kosztowała 30 franków.

Następnie wznieśliśmy się na wyżyny… znaczy wjechaliśmy kolejką a nawet kolejkami na górę Pilatus. Pierwszy wjazd to kolejka liniwa Dragon Ride posiadająca małe, czteroosobowe wagoniki. Po kilku minutach jazdy przesiedliśmy się do większej kolejki, którą dojechaliśmy na szczyt. Choć pogoda nie była idealna to i tak widoki z góry robiły wrażenie. Mi osobiście do gustu najbardziej przypadła Ścieżka Smoka czyli wykute w zboczu góry korytarze. Są też punkty widokowe wznoszące się jeszcze trochę powyżej poziomu do którego dojeżdża kolejka. Miałem więc gdzie chodzić przez tę godzinę wolnego czasu, który tam dostaliśmy.

Następnie udaliśmy się do Fryburga gdzie weszliśmy do katedry i też dostaliśmy godzinę czasu na indywidualny spacer. Fryburg jest miastem dwujęzycznym. Po jednej stronie rzeki mówią po francusku a po drugiej po niemiecku.

 

Dzień 4 – Fabryka czekolady, wytwórnia serów Gruyer, Vevey, Montreux,

zamek Agile, Martigny.

Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na deser. Odwiedziliśmy fabrykę czekolady „Cailer” Nie było to jednak zwykłe zwiedzanie i oglądanie ludzi przy pracy. W fabryce nest przygotowana interesująca wystawa o historii czekolady począwszy od czasów Azteków. Najpierw windą przyozdobioną w azteckie symbole zjechaliśmy liętro niżej by następnie sala po sali podziwiać interaktywne prezentacje. Każdy dostał małe urządzenie w którym było słychać opowiadaną historię w wybranym języku. Niestety polskiego nie było. Po interaktywnej wystawie było jeszcze kilka pomieszczeń gdzie można było zobaczyć jak czekolada jest produkowana i co najważniejsze skosztować różnych wyrobów jak i samych ziaren kakao i orzechów. Oczywiście wszystkie wyroby można było zakupić w firmowym sklepie.

Od fabryki czekolady przejechaliśmy do wytwórni serów Gruyer. Tam też było zwiedzanie i była wystawa. Ale już nie tak interesująca i atrakcyjna jak w fabryce czekolady. Kilka plansz, klika pojemniczków z zapachem trawy i innych pozycji z menu krowy. Wydać też było kadzie i sery na różnym etapie produkcji. Do tego audioprzewodniki były w języku polskim.

Następnie ruszyliśmy do samego Gruyer. Niewielkiego klimatycznego miasteczka na wzgórzu. Tam po krótkim spacerze udaliśmy się do restauracji na foundie. Ja nie jestem fanem śmier… znaczy aromatycznych serów i miałem pewne obawy co do foudie. Ale muszę przyznać, że to co dostaliśmy było całkiem smaczne, a czas spędzony na wspólnym posiłku bardzo miły. Polecam, choć jest to opcja dodatkowo płatna 20 franków.

Dalej pojechaliśmy do miejscowości Vavey gdzie spacerując wzdłuż wybrzeża Jeziora Genewakiego doszliśmy do pomnika Charliego Chaplina… i widelca.

W Montreux mieliśmy natomiast godzinę wolnego czasu na spacer i tu również spacerując wzdłuż wybrzeża można było dojść do pomnika. Tym razem to pomnik Frediego Merkurego. Nieopodal pomnika znajduje się market jednej z największych szwajcarskich sieci Migros.

Dalej pojechaliśmy do zamku Agile. Muszę przyznać, ze stan w jakim został zachowany zamek bardzo mi się podobał. W większości miejsc nie czułem się jakbym chodził po muzeum a po zamku takim po jakim chodzili wieki temu jego właściciele.

Na nocleg zajechaliśmy do Martigny Tam też wybrałem się na dłuższy spacer po mieście. Wszedłem też na okoliczną górkę z niewielkim zamkiem skąd miałem piękny widok na miasto i góry.

 

Dzień 5 – Zermatt, Gornergratt i pociągi.

Po przejechaniu autokarem około 100km przez dolinę Renu dotarliśmy do miejscowości Tuff skąd pociągiem udaliśmy się do Zermatt. Podróż trwała raptem kilkanaście minut, ale do Zermatt nie można wjechać autokarem. Nie można tam wjechać żadnym pojazdem z napędem spalinowym. Następnie przesiedliśmy się do pociągu kolei zębatej, która wwiozła nas na Gornergratt skąd rozpościerał się widok na najbardziej rozpoznawalny szczyt Szwajcarii, Materhorn. A widok ten był fantastyczny, czułem, że to jest to miejsce dla którego przyjechałem do Szwajcarii. I nie tylko sam Materhorn ale i inne okoliczne góry wyglądały fantastycznie. Wjazd był wart wydanych pieniędzy, a nie było ich mało bo to atrakcja fakultatywna płatna dodatkowo 95 franków. W tej cenie oprócz wjazdu kolejką zębatą na górę był też wirtualny lot paralotnią. W budynku na górze było pomieszczenie z podwieszonymi fotelami.

Usiadłem w tym fotelu, dostałem gogle wirtualnej rzeczywistości i chwyciłem za dwa uchwyty nade mną, takie jak do sterowania paralotnią. Do wyboru były dwa tryby. Panoramy, w którym przed oczami miałem rzeczywiste nagrania z lotów paralotnią w okolicach Gornergratt. Drugi tryb to tryb akcji gdzie zamiast prawdziwych nagrań była okolica w formie wirtualnej rzeczywistości. W tym trybie pociąganie za linki wpływało na kierunek lotu. W obu trybach można się było oczywiście rozglądać. Bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam.

Gdy już zjechaliśmy na dół, mieliśmy chwilę na spacer po Zermatt a następnie pojechaliśmy pociągiem do Visp.

Dzień 6 – Ascona, Bellinzona, Santis.

Po noclegu we Włoszech, z włoskim śniadaniem, wróciliśmy do Szwajcarii do miasta Ascona gdzie mieliśmy 45 minut na indywidualny spacer. Miasteczko we włoskim stylu z urokliwymi uliczkami i promenadą nad jeziorem.

Dalej ruszyliśmy do stolicy kantonu Bellinzony. Tam wjechaliśmy (windą) na jedną z twierdz. Można było na niej pochodzić po murach jak i wewnątrz nich. Następnie zeszliśmy do miasta i po krótkim czasie wolnym udaliśmy się do autokaru.

Ostatnim punktem programu był wjazd kolejką linową na Santis sam wjazd był interesujący. Samo zbiliżanie się wagonikiem do masywu górskiego robiło wrażenie. Widok z góry nie był już tak zachwycający. Nie był nawet w połowie tak piękny jak ten z Gornergratt. Tutaj Santis był najwyższym szczytem okolicy, więc by coś zobaczyć trzeba było patrzeć w dół, na doliny i mniejsze szczyty. Dodatkowo pogoda nie sprzyjała i widoczność była słaba.

Na nocleg przyjechaliśmy już do Austrii, do hotelu przy ośrodku narciarskim pod Insbrukiem.

Dzień 7 – Powrót do Polski

Dni minęły niewiadomo kiedy, ale były intensywne i bogate w piękne widoki. Sam dojazd i powrót przez Czechy i Austrię nie był bardzo męczący ale to jednak dwa z siedmiu dni wycieczki poświęcone tylko na jazdę autokarem. Trochę ich szkoda, ale sama Szwajcaria wynagrodziła mi trudy dotarcia do niej. Plan zwiedzania Szwajcarii oparty o Szwajcarski Grand Tour omijał główne miasta co pozwoliło mi cały czas cieszyć się pięknymi krajobrazami i urokiem małych miasteczek.

Gruzja

Gruzja

Gruzja

 25 kwietnia – 2 maja 2023

Wyjazd do Gruzji róznił się od mojch poprzednich wyjazdów. Nie zorganizowałem go sam ani nie byla to wycieczka z biura podroży. Wspólne zwiedzanie Gruzji zaproponowaly mi dwie osoby, ktore poznałem na Maderze. Nie zastanawialem sie dlugo i ostatecznie w cztery osnby polecielismy do Gruzji. Spotkalismy się na miejscu bo lecieliśmy osobnymi samolotami. Jeden z Warszawy, drugi z Katowic. Za bilety w obie strony zapłaciłem 240zł z tym, że wracalismy już wszysty razem do Katowic.

Na lotnisku w Kutaisi zakupilśmy karty sim z nielimitowanym internetem na tydzień. Karty kosztowaly 10 GEL czyli około 1u zł. Następnie udaliśmy się na parking gdzie czekało wypożyczone przez nas autko z napęden na 4 koła. Po dość karkołomnej próbie  dogadania się z człowiekiem, który podstawił auto udało nam się je w końcu odpalić i odjechać. Minęliśmy kilka krów, świń i nieczynnych stacji paliw. W końcu trafiliśmy też na taką gdzie mieli paliwo, zatankowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Ku wyznaczonym wcześniej na mapie atrakcjom.

Kanion Okatse

PIerwszą z nich był właśnie Kanion Okatse znajdujący się około 50km na północ od lotniska w Kutaisi. Zostawiliśmy autko na parkingu przed budynkiem z kasami biletowymi, kupiliśmy bilety po 15 GEL i ruszyliśmy przez park w stronę kanionu. Droga przez park ma około 2km i dochodzimy do budki gdzie są sprawdzane bilety. Tam schodzimy w stronę kanionu do zawieszonych przy skale metalowych chodników, którymi spacerujemy nad kanionem aż do tarasu widokowego.

Gorący wodospad

Kolejnym punktem pierwszego dnia był Gorący wodospad w okolicach Senaki. Z podziemnych źródeł wydobywa się tam gorąca, dająca nieco siarką woda.  Po kilkunastu metrach spływa po niewielkiej skarpie do rzeki gdzie osadzając się tworzy swego rodzaju skamieniały wodospad. Gorąca woda rozlewa się po kamienistej plaży i zatrzymuje w licznych wgłębieniach tworząc mini baseny z gorącą wodą. Woda w nich jet wciąż tak gorąca że dla zwykłych śmiertelników (czyli dla nas) ciężko jest w niej nawet ustać, nie mówiąc już o tym by w takim baseniku posiedzieć. Jednak byli też amatorzy moczenia się w basenikach jak i prysznicu pod wodospadem. Nawigacja Google nie poprowadzi pod sam wodospad, bo na mapie nie ma drogi zjazdowej. Jest ona jednak widoczna na zdjęciu satelitarnym.

Bananowe sady

Na koniec pierwszego dnia zajechaliśmy jeszcze na chwilę do miasta portowego Poti a potem już na nocleg do Ureki. Kolejnego dnia ruszyliśmy wzdłóż wybrzeża w stronę Batumi. Po drodze zatrzymując się czasem na zdjęcie. Dłuższy postój zrobiliśmy w Tsikhisdziri by zobaczyć „Bananowe sady”. Atrakcja niezbyt dobrze oznaczona, drogi kręte a parking przy jakiejś ruinie. Dalej jednak, schodząc w stronę morza dotarliśmy do całkiem ładnie utrzymanego parku.  Jedna ścieżka prowadziła przez tory kolejowe do plaży i kamiennych bloków. Druga, do drewnianych platform nad samą wodą gdzie znajdował się też bar (w kwietniu nieczynny) i niewielki wodospad (czynny). Ujęcia z tego miejsca możesz zobaczyć na moim filmie od 50 sekundy. Oficjalnie to miejsce nazywa się chyba Tsikhisdziri Garden ale jak pytaliśmy miejscowego o drogą to użył słów „Bananowe sady” i tak już nam zostało.

 

Batumi

Celem drugiego dnia podróży po Gruzji było Batumi… ach Batumi, herbaciane pola… zaraz co? Żadnych herbacianych pól nie widzieliśmy. Do Batumi zajechaliśmy głównie na nocleg przed dalszą podróżą, bo do Gruzji przylecieliśmy głównie z myślą o krajobrazach i atrakcjach naturalnych. Nie odmówiliśmy sobie jednak wieczornego spaceru po mieście, czy krótkiego plażowania w miejscu nad którym przelatywały lądujące na pobliskim lotnisku samoloty.

 

Wodospad Makhuntseti

Od Batumi podróżowaliśmy na Wschód. Zawsze na Wschód… pierwszym celem tej podróży był Wodospad Makhuntseti. Znajduje się on około 30 km od Batumi niedaleko głównej drogi. Wodospad ma 50 metrów wysokości i tworzy niewielkie jeziorko. W okolicy znajduje się też kamienny most króla Tamaru, zwany również Mostem Makhuntseti.

 

Przełęcz Goderzi

Jadąc dalej na wschód zaniepokoiły nas nieco znaki mówiące o nieprzejezdnej drodze przez przełącz Goderzi. To by oznaczało konieczność powrotu do Batumi, wybrzeżem z powrotem na północ i droga na wschód północną częścią kraju… czyli de facto musielibyśmy okrążyć całą Gruzję. Zatrzymaliśmy się na obiad w dobrze ocenianej restauracji i podpytaliśmy o tę drogę. Właściciel restauracji skontaktował się z kimś mieszkającym w okolicach przełęczy i dostaliśmy świeże zdjęcia ze stanu dróg. Nie zachwycały, ale nie były też przerażające. Jechaliśmy wolno… asfalt skończył się dość szybko a poziom pofałdowania nawierzchni nie pozwalał na osiągnięcie prędkości większych niż 20-30 km na godzinę.  Słońce zachodziło gdy byliśmy w górach. Widok piękny, ale przydał by się jakiś nocleg. Dojechaliśmy do ośrodka narciarskiego gdzie stało kilka hoteli. Wszystkie puste i zamknięte. Ruszyliśmy więc dalej, da wschód w kierunku cywilizacji. I choć przy drodze zalegały 2-3 metrowe zaspy śniegu to sama droga była dobra… znaczy bez śniegu i lodu, ale nadal z dziurami i koleinami. W końcu zaczęliśmy dostrzegać pierwsze oznaki ludzkiej obecności i upragniony asfalt. DAlej już z górki do najbliższego miasteczka na nocleg. Tam sympatyczny Pan gospodarz rozdał wszystkim kapcie i mogliśmy w końcu iść spać.

Wardzia

Wypoczęci ruszyliśmy ku kolejnej atrakcji w naszym planie. Wardzia to kompleks jaskiń wykutych w zboczu skały. To ogromne skalne miasto ma prawie tysiąc lat. Do zwiedzania jest dostępnych około 300 komnat. W średniowieczu mogło się w nim schronić ponad 20 tysięcy ludzi. Nam też Wardzia udzieliła schronienia. Wprawdzie nie przed najazdem Mongołów tylko przed deszczem bo pogoda niestety nie dopisała.

Tbilisi

Stolicy Gruzji poświęciliśmy nieco więcej czasu. Komfortowy hotel z pysznym śniadaniem i spokojne zwiedzanie miasta było miłą odskocznią od intensywnej podróży po surowych terenach kraju. W przeciwieństwie do reszty kraju tutaj można się poczuć niemal jak w Europie. Mo może gdyby nie ten chaos na ulicach i samochody, które w Europie zamiast jeździć po mieście stały by na złomie. Ale co kraj to obyczaj, to tu od właścicielki hotelu dowiedzieliśmy się, że nie ma się co zbytnio przejmować zasadami i przepisami bo „This is Georgia”.

Stepancminda

Ostatnią większą atrakcją w naszym planie były okolice Stepancminda. Piękne ośnieżone szczyty gór i osiedle położone w dolinie. Tu znajduje się też słynna cerkiew Cminda Sameba. Po drodze zobaczyliśmy też ośrodek narciarski w Gudauri. Ten rejon to zdecydowanie najpiękniejsze tereny w Gruzji z całej naszej wyprawy.